- Gabryś, mogę się wtrącić w twój monolog? - mruknęłam pod nosem, nie podnosząc twarzy z blatu małego, drewnianego stolika. Blond włosy wampir zmrużył oczy, przenosząc na mnie swój wzrok i krzyżując ręce na klatce.
- Słucham więc...
- Ale mogę być szczera, prawda?
- Wal śmiało, nic mnie już nie zdziwi...
Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej mimo bólu, który rozchodził się po każdym najmniejszym kawałeczku mojego ciała. Usiadłam po turecku na fotelu i wyprostowałam plecy, biorąc głęboki wdech:
- Czy mógłbyś łaskawie zamknąć mordę, bo od twojego ględzenia pęka mi łeb, a sam nie pomagasz! - wydarłam się, kierując w stronę Gabriela mordercze spojrzenie. Wampir wytrzeszczył oczy, przez chwilę stojąc w niemym osłupieniu i wlepiając we mnie swe ślepia. Westchnęłam ciężko i machnęłam ręką, ignorując go równie tak samo, jak ignorowałam Lu od momentu, gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu. Gdybym była w lepszym humorze, a po mordzie, jak to Lu zgrabnie określił: "nie spływałaby mi krwawa Niagara", to zapewne bardziej przejęłabym się tym, co teraz czuje okaleczony moimi słowami Gabryś. Jak na razie od równych trzydziestu minut wykładał swój wykład na temat tego, jakimi to my jesteśmy debilami i nie uważamy na nic. Za to mnie określił mianem bezdusznego pchlarza i kazał się wypchać, a Lu nazwał bezmózgowcem i kazał się zamknąć z powrotem w trumnie.
- Ale to nie moja wina, że oni nam wleźli pod glany! - tłumaczył się czarnowłosy, albo chociaż próbował.
- Mogliście zginąć! - warknął Gabriel, któremu znów puściły hamulce. Po chwili jednak zreflektował się o braku swej inteligencji i dodał szybko: - Ty bezmózgowcu mogłeś jedynie znów zaliczyć zgon, przez co i tak byś żył i zatruwał życie innym! Ten pchlarz by zginął! Chociaż może aż tak bym nie płakał...
- Słyszałam... - burknęłam, udając obrażoną. - Nie wyżywaj się już tak. W końcu coś takiego kiedyś musiało się stać, prawda?
- Gdybyście mieli plan, nic by się nie stało.
- Więc następnym razem chodź z nami - powiedziałam, a na moją twarz wpłynął jadowity uśmieszek. Dobrze wiedziałam, jak złotowłosy przyjmie propozycję spędzenia z nami czasu. Nawet, jeśli miałoby to być poszukiwanie mordercy, bądź morderców Lucjusza.
- Nie ważne - wykręcił się z odpowiedzi, szybko zmieniając temat: - Ogarnijcie się trochę, bo wyglądacie jak "idź stąd i nie wracaj".
- Jasne, a ty się lepiej zajmij Lu bo przecież ta sierota nie umie nawet bandaża użyć... - prychnęłam pod nosem, wstając z fotela.
- Ej, no! - oburzył się czarnowłosy. - Przecież nie musisz mnie aż tak często owijać w bandaże!
- Uwierz mi - muszę... I to za często - dodałam, znikając za drzwiami łazienki i barykadując się tam na co najmniej godzinę.
Po jakimś dłuższym, nieokreślonym przeze mnie czasie, wypełzłam z łazienki. Ubrana już w czyste ubranka, odświeżona i bez śladu najmniejszego zadrapania i krwi. Ulubiona rzecz w byciu wilkiem - szybkie, naturalne leczenie ran. Bez zażywania zbędnych specyfików, czy bandaży, wacików i innych pierdół medycyny nowoczesnej. Się zraniło, to się samo wyleczy. Nie to co Lu, na którego można było nałożył pierdyliard bandaży, a on i tak krwawił.
- Myślałam, że wampiry są bardziej odporniejsze - odezwałam się tuż na wejściu, lustrując wzrokiem postać czarnowłosego, oraz Gabriela użerającego się z nim.
- Są i masz rację - odparł mi Gabryś, nie przerywając obklejania białym gównem Lucjusza. Mimo, że był maksymalnie skupiony na wykonywanej czynności, nie było dla niego trudnością sklejenie logicznego zdania i przekazania go mi.
- Więc czemu on nadal krwawi? - uniosłam lekko brew, siadając w fotelu i zginając jedną nogę.
- Bo to ciot... - przyciął sobie szybko język, szukając lepszego wytłumaczenia. - Bo jest początkującym wampirem - dodał szybko.
Kiwnęłam tylko głową, wzruszając ramionami i unosząc ręce w geście poddania. Lu wyglądał jak jakieś obrażone dziecko, któremu ktoś zabrał cukielecka, on się o tego cukielecka pobił i dostał kuku po główce. Tylko teraz takie "hm". Dlaczego akurat on musiał mi się trafić w swoim pierwszym pierdyliardzie latach wampiryzmu? Nie mógł na przykład wtedy, gdy był już ogarnięty i nie potykał się o własne nogi? Chociaż nie, stop - on zawsze będzie się potykał o własne nogi...
- Gotowe - rzekł Gabriel, uśmiechając się lekko i chowając resztę pociętych bandaży do apteczki. - Teraz tylko się nie ruszaj przez kolejną godzinę, bo znowu ci się rany pootwierają...
- Jasne... Uwaga, reaktywacja Lucjusza mumii! - warknął pod nosem.
- Chyba Lucjusza z Narnii... Stoczyłeś jakąś krwawą bitwę? Może Biała Czarownica zaprosiła na herbatkę? - palnęłam sarkastycznie, uśmiechając się pod nosem. Czarnowłosy spojrzał się na mnie kpiąco i prychnął pod nosem, przewracając oczami. Ja również uczyniłam podobny gest, odwracając głowę w drugą stronę.
- Dzieci bez kłótni - wtrącił się białowłosy, krzyżując ręce na klatce. - Jeśli będziemy tak siedzieć i się kłócić, to do niczego nie dojdziemy.
- Racja, zakopmy Lu! - zawołałam entuzjastycznie, szczerząc się jak pedofil. - Mogę kopać!
- Nisa się ślini jak kundel... - mruknął ironicznie Lu.
- A chcesz w ryj! - podstawiłam mu pod nos zaciśniętą pięść, powarkując pod nosem. Po chwili jednak czarnowłosy zerwał się gwałtownie z fotela, zrzucając z siebie bandaże i zrobił krok w moją stronę. W porę ponownie zainterweniował Gabryś, rozdzielając nas przed kolejną niebezpieczną czołówką.
- Okej, ja mam inny plan - powiedział, odpychając mnie od Lu i odwrotnie.
- Więc słuchamy - skrzyżowałam ręce na piersi, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Skoro tak was energia rozpiera, to czemu nie pójdziecie pohasać gdzieś?
- Głuchy, czy głupi? Właśnie moja watah wyjebała nas z lasu pod pretekstem, że nie chcę już z nami się funflować... - prychnęłam pod nosem, odrzucając ze wściekłością grzywkę lecącą mi do oczu na bok.
- A kto powiedział, że mamy iść akurat do tego lasu? - mówiąc to, Gabryś uśmiechnął się tajemniczo. Oboje z Lu spojrzeliśmy się na niego niezrozumiale, marszcząc brwi.
- Spakujcie się i czekajcie o dziewiętnastej przed domem - zakomunikował, przemierzając korytarz i kierując się w stronę drzwi.
- Ale czekaj... Chcesz nas wywieźć, zabić, a potem zrobić sekcje zwłok, wydłubać narządy i sprzedać na czarnym rynku? - wygestykulowałam wszystko, na koniec obdarzając Gabriela przerażonym spojrzeniem. Jasnowłosy zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.
- O dziewiętnastej. Nie spóźnijcie się - dodał na sam koniec, po czym definitywnie opuścił dom. Zmrużyłam lekko oczy, przykładając wymownie kciuk do brody. Zastanawiałam się, co też ten zboczony wampir mógł kombinować, jednak nic sensownego nie wpadało mi do głowy. Po minie Lucjusza również jednoznacznie mogłam stwierdzić, że sam nie miał bladego pojęcia, co kombinuje Gabriel. Jedynym wyjściem, było czekać. Tylko teraz nie wiadomo na co...
Równo o wyznaczonej przez Gabrysia godzinie, razem z Lu wyszliśmy przed dom. Chłopak dzierżył na plecach dość spory plecak, w którym zapakował chyba cały swój dobytek ostatnich lat życia... Przepraszam - ostatnich miesięcy życia. Ja jakoś nie przejmowałam się sprawą tego, co wezmę ze sobą tam, gdzie zabierze nas Gabriel. Jestem wilkiem, mi nie są potrzebne rzeczy ludzi. Używam ich jedynie sporadycznie, gdy muszę.
Po paru minutach przed domem zaparkował ciemno czerwony Jeep. Uniosłam ku górze jedną brew, spoglądając się ze zdziwieniem, jak z samochodu wychodzi nie kto inny jak Gabryś we własnej osoby. Ubrany luźno, w ciemne spodnie, oraz tego samego koloru koszulę. Uśmiechnął się do nas, wskazując gestem ręki, abyśmy podeszli.
- Wiedziałam, że chcesz nas wywieźć - stwierdziłam od razu na przywitaniu, lustrując krytycznym wzrokiem pojazd.
- Mi też ciebie milo widzieć z powrotem, Nisa - powiedział niezrażony wampir, pakując plecak Lu do bagażnika. - A ty nie masz bagażu, futrzaku?
- Nie - odparłam. - Przecież nawet jakbyś nas zabił, to po co by ci były moje rzeczy? - wzruszyłam ramionami, pakując się na siedzenie z tyłu. Czarnowłosy zajął miejsce z przodu, pod pretekstem, że na przodzie aż tak nie miota. Zgodziłam się z tym bez bicia, ponieważ sama chciałam się trochę zdrzemnąć, a wiedziałam, że koło Gabriela będzie to raczej nie możliwe.
Ruszyliśmy z miejsca pół godziny po wyznaczonym czasie. Świat okrywało cienkie płótno utkane z cienia, który panoszył się teraz tam, gdzie swój nikły blask latarni rozsiewało światło. Niebo powoli szarzało i ciemniało, ukazując na sobie pierwsze gwiazdy, które migotały ślicznie, umilając drogę. Nie było widać żadnych chmur, toteż księżyc mógł świecić jeszcze mocniej niż zwykle. Jechaliśmy asfaltową drogą między dwoma ścianami gęstego, mieszanego lasu. Oprócz naszego auta, żadne jeszcze nie zdążyło przemknąć się po drodze. Widziałam jednak i słyszałam, jak cały las ożywa na nowo. W tajemniczych cieniach pomiędzy drzewami przemykały prawie, że niezauważone leśne zwierzątka, a ja czułam na sobie ciężar czerwonych ślepi, wyglądających ciekawie zza zarośli. Zmrużyłam lekko oczy, które na chwilę zmieniły barwę na jaskrawo żółtą. W tym samym czasie bestia zniknęła, zostawiając za sobą jedynie przygłuszone wycie. Uśmiechnęłam się pod nosem, dalej z zainteresowaniem obserwując sytuacje za szybą samochodu.
- Bo nam całą zwierzynę wypłoszysz - wtrącił się w którymś momencie Gabryś, nie odrywając wzroku od drogi rozciągającej się przed nami.
- Przesadzasz... - mruknęłam pod nosem z lekką irytacją, rozsiadając się wygodniej na siedzeniu. - A tak w ogóle za ile będziemy na miejscu?
- Dotrzemy tam w nocy, więc lepiej, żebyś była wypoczęta.
- A co ja mam do tego?
- Jesteś wilkiem, przydasz się - tym zakończył swój monolog, wchodząc w zakręt.
- A ja po co jestem? Nie mógłbym siedzieć w domu? - wtrącił się zażenowany Lucjusz.
- Nie! Rozpieprzył byś mi chałupę! - warknęłam.
- Przesadzasz! Ja bym sobie tylko spokojnie siedział w domciu, a wy byście sobie jechali teraz tą asfaltową, piękną drogą... - uśmiechnął się pod nosem, stykając palce obu dłoni.
- Ty Lu też jesteś nam potrzebny - dodał Gabriel. Oboje spojrzeliśmy się na niego niezrozumiale po raz kolejny tego dnia, a on tylko uśmiechnął się tajemniczo pod nosem.
- Wszystkiego dowiecie się na miejscu...
Wzruszyliśmy ramionami, milknąc. Przez całą dalszą drogę żadne z nas nie odezwało się choćby słowem. Mogłam zgadnąć, że Lu również był ciekawy tak samo jak ja, gdzie wiezie nas Gabryś.
Po jakimś czasie równy asfalt pod kołami został zastąpiony nierównym podłożem i twardymi kamieniami, które dało się wyczuć po każdym przejechanym metrze. Gabryś ulokował samochód gdzieś przy gęstwinie i wyłączył silnik, zaciągając hamulec ręczny. Lewą ręką sięgnął za siebie, szukając na oparciu siedzenia kurtki, a drugą wyjął kluczyki ze stacyjki. Jego złote oczy błysnęły jakimś dziwnym, niebezpiecznym blaskiem, a usta wykrzywiły się szatańskim uśmieszku.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł, wychodząc z jeepa.
- Toż to przecież jakaś dupna puszcza poza jakimikolwiek oznakami cywilizacji! Zaraz wylecą indianie, albo neandertalczycy i przywitają nas godnym pożałowała "uga - uga" - żalił się Lucjusz, kopiąc Bogu winne krzaczki. Przewróciłam oczami, rozglądając się po okolicy. Jak na tą porę było tu zbyt cicho. Zazwyczaj zwierzyna drapieżna budzi się w nocy i chodzi mi tu o wilki. Może ich tu po prostu nie było? To by wyjaśniało, dlaczego teraz multum siedzi ich w lasach niedaleko miasteczka.
- Daj spokój - powiedział spokojnym głosem Gabriel i odrzucił kurtkę w bok, a następnie zwrócił się do mnie. - Nisa, są tu jakieś wilki?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie ma ani jednego. Bynajmniej na tę chwilę nic nie czuję. Chociaż, gdyby tu były, już dawno by nas przywitały. Możemy jedynie napotkać lisy... albo je zjeść... - uśmiechnęłam się podle.
- Ty się lecz... - burknął Lu i popukał się w skroń.
- Przykro mi, takie rzeczy są drogie. Może mam ci przypomnieć, kto wysysa krew z niewinnych ludzi?
- A kto zabija niewinnych ludzi?
- To nie to samo! - warknęłam. - Poza tym, ja w tym momencie oddalam się, aby spocząć - dodałam, uśmiechając się pod nosem i zmieniając w wilka, wskoczyłam na najbliższy głaz dość sporych rozmiarów. Chyba wiedziałam, o co Gabrysiowi chodziło...
Posłałam złotookiemu porozumiewawcze spojrzenie, a ten skinął tylko głową i stanął na przeciwko Lu.
- Jako wampir musisz umieć walczyć, oraz bronić się - zaczął, gestykulując - a ja cię tej obrony i walki nauczę. Teraz. Właśnie tutaj.
- Chyba cię do reszty pojebało i Trynkiewicz przeleciał! Ja? Walczyć? Z tobą? Whyy?!
- Czyli mam zacząć, tak?
- Nie, czekaj!
Nim Lucyna zdążył cokolwiek dodać, Gabriel spiął mięśnie i przywalił mu z całej siły w brzuch. Czarnowłosy zgiął się w pół, upadając na kolana i odprawiając modły do pani ziemi. Złotooki zmrużył delikatnie oczy, spoglądając na Lucjusza z wyższością i poprawił kołnierz.
- Orientuj się, Lu.
- Kpisz sobie? - jęknął słabo, jednak po chwili nie myśląc więcej zerwał się z ziemi, chcąc zaatakować Gabrysia. Białowłosy jednak zwinnie unikał ataków Lucjusza, robiąc minimalne odchyły w bok.
- Cienko Lu, cienko... - pokręcił głową, a ja ziewnęłam teatralnie, układając łeb na łapach.
Gabriel westchnął ciężko, spoglądając na swoją koszulę, gdzie zauważył minimalną plamę. Skrzywił się nieco, skupiając na niej całą swoją uwagę. Inteligentny (tu już bez sarkazmu) Lu wykorzystał jednak okazję i nim złotooki zdążył się ogarnąć, został znokautowany solidnym kopniakiem w (auć...) czułe miejsce, a następnie pomiziany po buźce. Z wrażenia spadłam z kamienia, na którym siedziałam i wylądowałam w jakiś kłujących krzakach. Szybko jednak się z nich wygramoliłam, chcąc widzieć finał tego widowiska.
Lucjusz odskoczył od Gabriela w obawie o swoje dalsze nie życie, a sam Gabryś opadł na ziemię, wpatrując się z lekkim zawisem w czarnowłosego. Twarz wyglądała... ten... Znaczy mogła by wyglądać lepiej w każdym bądź razie. Jego ubranie było gorzej poplamione i podarte niż wcześniej, a z czoła spływał krwawy wodospad.
- Jak.. ty... - wysapał nadal niedowierzając.
- Nie wiem, ale... - zawiesił się na chwilę. - Wreszcie ci dowaliłem! - wykrzyknął po chwili, a na jego paszczy pojawił się wielki uśmiech.
- Ja się wyprowadzam... - jęknęłam słabo, zaliczając facepalma.
~Nisia~