wtorek, 22 kwietnia 2014

Profanacje, patologia i akty zgonu czyli Witamy w rodzinie!

   Zimne światło księżyca oświetlało marmurowe posągi wystające tuż nad spękaną ziemią cmentarza. Wynaturzone w dziwnych pozach, gestach i mimikach pustych obliczy pochylały się nad płytami grobów, pokrążone we własnych przemyśleniach i problemach.
Jeden z nich o najohydniejszym i najbardziej przerażającym obliczu, siedział tuż nad rozgrzebaną ziemią. Szare, spękane ze starości skrzydła nastroszone i uniesione nad nami, zakrywał mętne światło księżyca górującego w pełni nad naszymi głowami.  W dłoni wysoko ponad nami w geście zamachu, trzymał kose celując wprost w moją krtań.
- Świrujesz, Lu świrujesz…- szepnąłem pokrzepiające słowa, karcą cię. Szybko przerzucałem ziemie z dołu na kupkę, a podświadomość kuła mnie boleśnie, wykrzykując do trzewi kodeks karny za profanacje grobu.
- Nie gadamy tylko kopiemy!- zawołał wesoło Gabriel, przypalając kolejnego papierosa. W pełni szczęścia dziecka z Downem, siedział rozłożony na nagrobku naprzeciwko, bezczelnie przyglądając się jak pracuje, nie racząc ruszyć nawet palcem.
- Kawusie, różowe papucie, i może jak rasowy kundel przyniosę ci w zębach gazetkę ?!- warknąłem ocierając rękawem strużki potu spływającego z czoła. –Dobra. Masz jakieś dziwne fetysze, przyprowadziłeś mnie na cmentarz, dałeś łopatę, ale do kolekcji kapsli, dlaczego mam rozkopywać czyjś grób!?- rozhisteryzowałem się lekko.
 Gabryś zachichotam wdzięcznie, kończąc karmić raka.- Zadowoli mnie herbatka, ale przyznam chętnie bym cię zobaczył w obróżce! Hau!
Pobladłem jeszcze bardziej, mierząc białowłosego wzrokiem dziecka, któremu miły pan pokazał coś innego w piwnicy, niż kociaki. – Jesteś ohydny.
- Nie patrz tak na mnie! Żartowałem!-białe borzyście emerytek wreszcie ruszyło siedzenie i podeszło do dziury, w której tkwiłem i białym nienaturalnym światłem, pochodzącym z latarki zamontowanej w telefonie, zaatakował moje oczy.
- ŁAA! Moje siatkówki! – machnąłem chaotycznie gałęzią, chcąc odgonić jakieś nieistniejące natrętne robactwo. Potraktowałem białowłosego miną mordercy małych niewinnych zwierzątek - No dzięks! Nie dało się pół godziny temu!- zirytowałem się z nieca, ale powróciłem do arcyciekawego kopania łopatką w ziemi.- A mogłem spokojnie śnić snem dobrego dziecka w moim łóżeczku.
- Pośpisz sobie w dzień. Noc jest zbyt piękna by móc ją tak bezczelnie przesypiać.
- Oczywiścieee.. Lubię pełnię księżyca, to takie romantyczne, wpieprzać kolorowe dary przyrody i obserwować wpieprzające mnie komary!- Mruu. Rozpłacz się jeszcze Lu, może wzbudzisz politowanie.
Nagle stal narzędzia przesunęła się po czymś, wydając głuchy dźwięk.
- Bingo!- uradował się Gabriel i z impetem rannej gazeli wpakował się do dziury i nim zdążyłem cokolwiek nabnąknąc, brutalnie wyrwał mi z dłoni łopatę. Już po chwili to, czego się obawiałem najbardziej ziściło się. Z dołu białowłosy wyciągnął dębową trumnę. Trumnę wielkości przeciętnego dorosłego.
- J-ja wiedziałem, ze nie jesteś do końca normalny, ale żeby być nekrofilem?! – mózg nasiąknął mi… jadem kiełbasianym. Miałem niepochamowaną ochotę zaprezentowania mojej kondycji i sprintem wybyć jak najdalej z tego miejsca. Powstrzymało mnie tylko fakt, że nogi miałem z gówna.  
- Gustuje raczej w niewiastach.- Gabriel uśmiechnął się łobuzersko i posłał mi porozumiewawcze oczko. Chwycił za mosiężne klamki, umiejscowione na bokach pudła. Z lekkim ociąganiem uczyniłem to samo. Drewno złowieszczo zakrzypiało, a to "coś" w środku, wyczuwalnie zmieniło swoją pozycje. Zimny pot spłynął za kołnierzyk, oczy zapewnię rozszerzyły do wielkości pięciozłotówki. Niebezpiecznie zachwiałem się w posadach.
- Idiota! Tylko mi tego nie upuść!- warknął białowłosy klepiąc kłami.
 Ruszyliśmy z galopa przez spowite mgłą alejki cmentarzyska, oczywiście na tyle szybko ile pozwalało nam to drewno, umiejscowione na naszych ramionach. Wszechogarniające lodowate zimno brutalnie popędzało nas do jak najszybszego powrotu do samochodu.
- A teraz co z tym zrobimy?- zadałem pytanie, gdy zatrzymaliśmy się przed oczojebnym czerwonym jeepem, który jakimś cudem Gabryś ukrył tak, że nie zwracał na siebie uwagę.
- Trza to będzie, gdzieś upchnąć.- burknął pod nosem, otwierając bagażnik i wsuwając trumnę do środka, a następnie z łomotem godnym wybuchu bomby atomowej zamknął drzwi.- Pakuj swe jestestwo do samochodu. Spadamy z tego parku sztywnych.
 Już po chwili czerwony jeep, sunął po drodze do domu. Oglądałem ciemny bur, przyciśniętym nosem do szyby, a w tle z radia zawodziły jakieś arie pogrzebowe czy inne pop gwiazdki. Nawet obraz zaczął lekko zamazywać się, a Dziadziunio napychał mi żwiru z kuwety pod powieki, gdy nagle coś jebło.
 Podskoczyłem gwałtownie, pytająco spoglądając na Gabriela:- Silnik?
 Zastanowił się przed chwilę i w końcu padłą krótka odpowiedź:- Nie.
- Nie?
 I znowu coś walnęło. Pusty dźwięk odbił się echem po samochodzie. A dochodził on... z tyłu.
 Jakaś gula utknęła mi na przełyku i za Chiny nie chciała zejść.
- Źle obliczyłem.- burknął smętnie, puszczając kierunkowskaz i zjeżdżając na jakąś boczną drużkę prowadzącą w głąb lasu.
- Co źle obliczyłeś!?- dla odmiany mówiłem coraz piskliwiej. Białowłosy całkowicie zlał mój mentalny zgon. Wyskoczył z samochodu i swoim charakterystycznym szybkim sprężystym krokiem arystokracji, podszedł do bagażnika. Machnął do mnie ręką, jak na służbę bym podszedł.
Nagle coś znowu jebło.
 Automatycznie jak spłoszony źrebak pogalopowałem do białowłosego, chowając się za nim. Oki, doki, niech go wpierw to zeżre, a ty zdążysz się uratować. Lu, ty geniuszu!
 Gabriel z rozmachem otworzył klapę bagażnika i znów rozległo się dudnienie. Teraz było wiadomo skad pochodziło.
- NO CHYBA KURNA NIE!- wykrzyczałem chaotycznie uskuteczniając eskejpa, jednak stalowy uścisk białowłosego uniemożliwił mi to. Złapał mnie z wsiaż i przyciągnął do siebie.
- No kurna, tak.- wysyczał jadowicie muskając moje ucho oddechem śmierci, które na złość pachniało żelkami Haribo. Złapał za łom leżący w kącie bagażnika i z całej siły walną w zawiasy trumny.
 Zapadła niezręczna cisza od czasu do czasu mącona przez wiatr muskający konary drzew. I po chwili z wnętrza wyłoniła się smukła dłoń, delikatnie obejmując drewno wieka, a następnie coś gwałtownie z impetem diabełka z pudełka, wyskoczyło z trumny.
- O KURWA!- to czymś okazał się chłopak, który jebnął się o dach w łeb.
 Żołądek zacisnął się w supełek, automatycznie złapałem Gabrysia na ramie i przyglądałem się zajściu.
 Brązowowłosy rozmasowywał głowę w miejscu uderzenia i po chwili uniósł głowę kierując na nas swoje szkarłatne złowrogie spojrzenie. Przydługie włosy smętnie opadały na bladą twarz.
- W- wampir?- szepnąłem do ucha. Gabriel pokiwał głową.
- Jak miło, że się obudziłeś!- zaprezentował rozpiętość skrzydeł w chęci utulenia go w jakimś misiaczku, szczerząc się przy tym jak pedofil na widok stada pięciolatków.
 Chłopak pobłądził wzrokiem zbitego psa, po naszych osobach, aż szpachla przerażenia wesoło jebła go w podświadomość odnajmując mu, ze znalazł się w trumnie, zapakowanej na dodatek do samochodu jakiegoś białego dewianta, który ponad wszystko kocha zwierzątka, ptaszki, a najbardziej takich słodkich chłopców jak on.
 Ryknął jak dziewica w obronie swej cnoty i z galery wyjebał się z bagażnika, i aparycją gąsienicy zaczął uskuteczniać eskejp w pobliskie krzaki. Co oczywiście przeszkodziło mu...
- Spokojnie, spokojnie.- Gabryś z impetem grubej baletnicy, zagrodził mu drogę prowadzącą w stronę matki natury i wolności u jej piersi. Czy coś w tym stylu.- Rozumiem, że fakt, że obudziłeś się w trumnie. I w bagażniku samochodu. Jest dla ciebie trochę niewygodna.- zaczął trochę niezgrabnie.- Jestem także przekonany, że informacje, którą jestem zmuszony ci powiedzieć, wolałbyś poznać z jakiegoś lepszego i wiarygodnego źródła. Nie! Nie patrz się tak na mnie! Ja tylko... Tak. Dobrze. Jesteś martwy i...
- Coś ćpał!?- dezorient chłopaka był tak słodki i do opowiadania funfelom przy kawusi, że nie powstrzymałem się od wyrażenia swojej opinii i uratowania młodego wampira z tej otchłani niepewności.
- Pedofil ten, ma na myśli, że kopnęło ci się w kalendarz, a my jako pobożni apostołowie Złej Nowiny, odkopaliśmy cię z odmętów śmierci i wiecznego leżakowania jak domowe wino wraz z robaczkami w glebie.- odpowiedziałem usłużnie.
 Chłopka zamarł, łapiąc powietrze jak karpik wyciągnięty z wody, wprost na Wigilijny stół.- C-co..?- łypnął inteligentnie, podnosząc swoją osobę z ziemi.- Chyba wam się pomyliła parafia. Jak mogę być martwy, jak tu stoję i z wami gadam?- rypnął chorobliwym i nerwowym rechotem.- Że niby zombiak?
- Tak na szczęście nie zostałeś pokarany.- odpowiedział ze stoickim spokojem Gabriel, jakby było to na normie dziennej.- Jesteś wampirem!
 Na to ostatnie chłopak wybuchnął opętańczym, chorobliwym śmiechem i ruszył z kopyta przed siebie w geście ucieczki. Jednak mój instynkt był za sprytny i w samą porę wyskoczyłem przed niego tak, że potknął się o własne nogi i upadł na mnie.
- Lucjusz, trzymaj go.- dobiegło mnie ciche warknięcie. Zbliżał się do nas Gabryś, a w dłoni podrzucał… łom.- Spokojnie, to nie za boli. Za bardzo.


 Siedzieliśmy we czwórkę w salonie popijając herbatę. Gabriel zabrał nas do naszego domu, mimo zniesmaczeń właścicielki „- Ja wam tego nie pomogę zakopać!” i innych interaktyw, których nie powtórzę, bo się jeszcze opieka rodzinna zaciekawi.
- Może mówić, co chcesz. Wierzyć, albo nie. Jednak akta zgonu mówią same za siebie.- a chłopaki nadal prowadzili wojenną wojnę. Białowłosy podsunął mu pod nos, teczkę zapewnię z wcześniej wspomnianymi dokumentami.
- Gówno mnie te całe akta!- warknął z furią odtrącając teczkę, która rykoszetem odbiła się od biurka i jebła mnie w twarz. Z wrażenia zachłysnąłem się własnym językiem i zachwiałem niebezpiecznie na stołku. Przeleciałem wzrokiem po reszcie, sprawdzając czy ktoś byłby świadkiem mojego wielkiego upadku. Na szczęście chłopaki byli na skraju rzucenia się do gardeł, a Nisa klęła, na czym to świat stoi, więc moja duma nie ucierpiała.
 Spojrzałem na niechlubny stos papierków, które nie zaznały miłości ze strony brązowowłosego, które teraz leżały pod stołem. Podniosłem je i ściągnąłem gumkę zabezpieczającą. Od razu moje oczy zostały zgwałcone przez zdjęcia, które wysypały się na moje kolana. Zdjęcia z oględzin zwłok chłopaka.
 Tfu.. tfu.. cofnęło mi się z wrażenia, a te nieudane „sweetfocie” wróciły do teczki. W zamian zaciekawiłem się pewną kartką;
„Flamer Nicholas. Stan cywilny: wolny. Zawód: student, pracownik w barze. Wiek: 18 […] Data zgonu: dwudziestego czwartego grudnia/ 24. 12/ […] Godzina zgonu: dwudziesta czwarta/ 24.00/[…] Miejsce znalezienia zwłok: […] rzeka przy północnym wjeździe do miasta […]”
 I papierek napisany koślawym pismem jakiegoś patologa:
 „Zgon nastąpił […] w wyniku zalania dróg oddechowych wodą […] Stwierdzona hipotermia…”
 Nawet nie zdążyłem jakoś zareagować na to co przeczytam, gdyż owa teczka została mi brutalnie wyrwana przez Nicholasa. Idioto nie chciałeś jej wcześniej to mi jej teraz nie zabieraj!
- Te akta mogą być sfałszowane!- fuknął wymachując nimi przed nosem Gabriela, który był już w stanie lekkiego wkurwa.- Jesteście porąbani. Kurna jakaś sekta czy co?! To się leczy!
- Mnie w to nie mieszaj.- mruknęła Nisa, popijając herbatkę.
- Nie chcesz zrozumieć po dobroci. Dobrze. Załatwimy to inaczej.- Gabriel poderwał się gwałtownie z krzesła i ruszył w stronę chłopaka. Wbrew przekonaniu wszystkim nie przywalił mu w ryj, tylko minął go i ruszył do przedpokoju. Wrócił po chwili niosąc szklany flakonik z nieznaną zawartością. Bez słowa, odkręcił go i chlusnął całą zawartością na nogi Nicholasa.
 Wtedy zadziało się wiele dziwny rzeczy.
 Chłopaczyna nawet nie zdążył go przekląć, co robi, gdyż wydał z siebie okropny pisk i upadł na podłogę. Wił się i dławił własnym językiem, ledwo powstrzymując szloch. Podniósł nogawki, odkrywając okropne ślady po poparzeniach, z których sączyła się szkarłatna ciecz.
- Coś ty mu zrobił?!- z wrażenia nawet podniosła się Nisa, która przez całe spotkanie miała nas w poważaniu.- Dopiero tu posprzątałam! Będziesz to zlizywać językiem!- warknęła. Oho. Nici z Matki Teresy, po prostu martwi się o swoje panele.
- C- co?- wyjąkał brązowowłosy spoglądając pytająco na Gabriela, który wielce zadowolony stał nad nim i z uśmiechem spoglądał na jego cierpienie.
- Woda.- odpowiedział nadal uśmiechając się.- Święcona, dokładnie. Teraz mi wierzysz? Zwykły śmiertelnik by tak nie zareagował. Dla nas woda ta jest niczym kwas dla ciepłych. A nawet gorszy.- chłopak mu nie odpowiedział. Przyglądał się tylko swoim nogom, które zaprzestały krwawić, a białe bąble zaczęły powoli znikać.- Wampiry potrafią się szybko regenerować.
- Gabriel nie musiałeś od razu na niego z wodą święconą.- wtrąciłem swoje trzy grosze.
- Chciałem zademonstrować jak działają na nas srebrne krzyże, ale wszystkie zostawiłem w domu.- i znowu ten uśmiech.
Chuj. Niemiły debil. Idiota. Skurwiel…
Przemknęło mi przed umysł. Na szczęście tylko tam.
 Westchnąłem ciężko, podnosząc zad z miejsca.- Nie toleruje przemocy w rodzinie, więc spadam na krwistego schaboszczaka na mieście.
- Lucjusz, czekaj!- zawołał.- Dobry pomysł! Pokażemy młodemu, do czego służą zęby.
 Dlaczego mam wrażenie, ze to zły pomysł.
     

~Lucjusz

1 komentarz:

  1. Podoba mi się twoje opowiadanie, szkoda, że zostało porzucone...
    Chciałam zaprosić do moich opowiadań, może któreś ci się spodoba.
    wadazagency.blogspot.com
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń