Too many pierdolony hours later…
Nisa w całej swojej
wilczej okazałości, dumnie z kopyta przemierzała przed siebie, od czasu do
czasu szurając nosem po ziemi, a ja świńskim truchtem dreptałem za nią, cudem
udając mi się jej nie zgubić w tym lesie. Ba..! Dżungli! Drzewa tu grube jak
baobaby, wielkie jak sekwoje. Nie zdziwię się jak zaraz wyskoczy dwumetrowe
bydle o ośmiu nóżkach i wesoło do nas pomacha.
Nic, tylko urządzić sobie seans egzorcyzmów! Zjeść dziewice,
rozdziewiczyć kota czy zwołać zebranie grupy AA.
- Nie myśl tyle, bo się zmęczysz.- na dźwięk beznamiętnego
głosu Nisy z wrażenia potknąłem się o własne buty i wyjebałem się na podściółkę
leśną.- O ja pier…- westchnęła wymownie przykładając dłoń do twarzy. Stała już
w swojej ludzkiej postaci, więc korzystając z daru mowy, atakowała moją biedną
osobę. - Czasami odnoszę wrażenie, że
potkniesz się kiedyś i zabijesz o własnego trupa!- jebła wesołym rechotem
małpy, patrząc na mnie z góry.
Dzień dobry Piekło z
tej strony…
-Jak to miło mieć wsparcie w kumplach… - stęknąłem
ironicznie, chwiejnie dźwigając się na nogi.
- Na mnie zawsze możesz liczyć.- burknęła.- Mój jakże
niezawodny węch, mówi mi, ze twoi elo kochankowie, czekają tuż za zakrętem.-
ponagliła mnie ruchem dłoni i sprawnie powróciła do swojej wilczej postaci,
chcąc dalej prowadzić tą defiladę, jednak nagle coś niezgrabnie poruszyło się w
krzakach, przeklęło niecenzuralnie… i na ścieżkę, tuż przed nami, potykając się
o własne nogi wyleciał jakiś rudy chłystek. Zmierzył nasze osoby podejrzliwym
wzrokiem i złowrogo ryknął;
- Co tu się kurna wyrabia? Z wampirami się spoufalamy? Hee?-
niepewnym wzrokiem, spojrzałem na brązowowłosą szukając w jej osobie jakiegoś
wsparcia. Warknęła przeciągle, a na jej pysku wymalował się ohydny uśmieszek.
Zmieniła się z powrotem w człowieka i szybkimi krokami zbliżyła się do mnie.
Objęła mnie ramieniem, wbijać swoje pazury w moje ramię jakby chciała
powiedzieć: „ Piśnij słówko, a sprawie, że przypomnisz sobie czasy spędzone na
porodówce…”
- Rudzielcu… Gdzie ty widzisz tu wampira?- syknęła,
uraczając dalej otoczeniem tym swoim „uroczym smilem”.- Ten o to drewniak,
którego tu widzisz, to mój kumpel, a nie żaden paskudny przedstawiciel tej
plugawej rasy!- machnęła artystycznie łapami, mocno akcentując wyraz
„plugawej”. Gdyby nie fakt, że ma uścisk boa, to bym już się jakoś jej odgryzł.
I nie byłoby to miłe.
- Zombiak? Cuchnie okropnie! Nie przyprowadzaj tego do lasu,
bo cała zwierzynę wypłoszy!- zachrumkał bezczelnie zatykając swój nos. Myłem
się, dopiero, co! Dobra, może nie dopiero, co, ale przecież w tydzień bez wody,
nie spowoduje katastrowy biologicznej.
- To nadal ciepły. A cuchnie tak… Po drodze wpadł do
szamba.- przez część twarzową musiał mi
przejść jakiś bolesny grymas, bo Nisa zachichota pod nosem.
- Współczuje.- chłopaczyna wzdrygnął się lekko.- Noo… ale
jednak… Jestem Rudy! A ty?- oblicze rudzielca rozpromieniło się nagle szeroką
podkówką i prędko wystawił w moją strone badyla, znaczy się rękę. Miałem już
zamiar odpowiedzieć i odwzajemnić przyjacielski uścisk, jednak wszystko
uniemożliwiła mi Nisa;
- To cudzoziemiec! Nie potrafi mówić po polsku!- z każdym
słowem brązowowłosa, coraz mocniej zanurzała pazury w mojej skórze, chcąc mieć
stu procentową pewność, że jej słowa dotrą do mnie jasno i przejrzyście.
- Buongiorno belleza!- palnąłem w jakimś zagranicznym
bełkocie, nawet nie wiem, co.
- To, co tu robicie?
- Zwiedzamy.
- Las?
Nisa warknęła cicho
wymownie przykładając rekę do skroni.- Tak! Idiota ten to dziecko asfaltu i
smogu! Kwiatka na oczy nie widziało!- dziewczynie puściły wszystkie zawory,
zaworów bezpieczeństwa. Szarpnęła mnie gwałtownie, prowadząc jak najdalej z
tego miejsca, pod nosem rzucała jakieś groźby i wulgarne wiązanki, że „Jej
dzień zmarnowałem”. Rudy z wrażeniu pobladł i w popłochu uciekał przed jej
glanami, gdy nagle całe zamieszanie zostało zakłócone przez głośne warknięcie.
Wszyscy przystanęli jak na rozkaz, w popłochu szukając w krzakach źródła
odgłosu, a ja stałem w błogosławionej ciszy, bojąc się nawet oddychać.
- Ho. Ho. Kogo my tu mamy?- nagle całe napięcie zawieszone nad
twarzą Nisy, odeszło. Zmarszczyła brwi, złowrogo wpatrując się czarną sylwetkę
wynurzającą się z mroku lasu. Mężczyzna średniego wzrostu, kilka centymetrów-
tak na oko- mniejszy ode mnie, skrętnie otulony w szarą zmiętoloną bluzę.
Czarne, długie i przetłuszczone kudły smętnie wystawały z kaptura i spływały po
twarzy nieznajomego, wyostrzając tylko sińce pod oczami. Mimo ogólnego
zmęczenia jego twarzy, oczy jasne, nieokreślonej barwy, błyszczały złowrogo,
nadając właścicielowi tego pazura. I jeszcze ta postawa; wysoko uniesiony
podbródek, wzrok wysoko ponad naszymi głowami, wyjaśniała, dlaczego Rudy
wygląda jakby mu kij w dupe ktoś wsadził.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy to, że czarnowłosy ten to
jeden z wesołej i mocno pieprzniętej rodzinki Nisy. Wilkołaki, psia mać ich.
- Lyth! Dlaczego twoje ohydne jestestwo Alfy, zniżyło się do
poziomu zwykłych kundli i zaszczyciło nas swoim zapchlonym tyłkiem? – z każdym
słowem brązowowłosa coraz głośniej akcentowała jej „szacunek i miłość” do
wilka.
Uśmiechnął się
paskudnie i z nutką rozbawienia w głosie powiedział; - Stęskniłem się za tym
twoim entuzjazmem, chęcią dominacji.- machnął artystycznie ręką.- I mimo
wszystkiego się nie zmieniłaś. Nadal łamiesz nakazane normy. I tak oto
spoufalasz się z tym plugawym ścierwem i na dodatek przyprowadziłaś go na nasz
teren!- wskazał na mnie oskarżycielsko paluchem.
Nisa wypuściła
powietrze z ust, wzrokiem szukając siły gdzieś w chmurach.- Więc to, przez
ciebie tak tu śmierdzi mokrym kundlem, myślałam, że kanalizacja poszła.
- T-ty!- Lyth warknął, tracąc cały swój „style”, wspiął się
na długi skok i po chwili przed nami wylądował czarny basior. Rozwścieczony
szarżując wprost na nas. Nisa w mgnieniu oka powróciła do wilczej postaci,
wybiegając naprzeciw czarnemu i krzyżując kły i pazury z nim.
Patrzyłem oniemiały
na to szaleńcze tango czarnej plamy z białą, a echem odbijały się nieprzyjemne
wizgi i warknięcia wilków.
Miałem już wołać po
jakiś popcorn i gratulować sobie najlepszego miejsca, gdy nagle coś z impetem
powaliło mnie na trawę, a w ramieniu poczułem okropny ból. Na widok rudego
pysku zatrzaśniętego się w moje mięśnie, aż się oplułem. Chwyciłem wilka za
futro za uszami próbując go oderwać ode mnie, a gdy to nie poskutkowało po
prostu waliłem nogą na oślep.
Rudy odskoczył po
chwili wydając cichy pisk, gdy najprawdopodobniej trafiłem w czuły punkt.
- Ha! A to za rozerwanie bluzy!- krzyknąłem zwycięsko, czego
już za chwilę pożałowałem. Wilk napiął mięsnie i skoczył na mnie, zatapiając
swoje pazury w moich plecach. Wydałem z siebie żałośny krzyk mordowanego i z
powrotem pocałowałem glebę. Jakaś tona wbijała mnie w ściółkę i powoli rozrywała
skórę. Pięknie! Właśnie tak zginiesz! A było chodzić na siłkę, było nie zwiewać
z zajęć z w-fu? Było! A teraz koniec, nawet Latający Makaron cię nie uratuje.
Zamknąłem oczy,
godząc się z losem i czekałem. Wpierw tonowe uczucie wtapiania się w glebę zniknęło,
jednak wyczekiwany niebyt nie nadszedł. Piekący ból we wszystkich częściach
ciała utrzymywał mnie w twierdzeniu, że nadal egzystuje, jak egzystowałem.
Zniecierpliwiony otworzyłem oczy i wszystko mi opadło. Nisa szarpała się
nie tylko z czarnym, ale także z burym.
Właśnie wtedy coś ryknęło
do moich trzewi, że jestem ciota, a nie wampir. To ty powinieneś ratować
niewiasty( a później zabrać do swojego zamku i wypić posokę, ale o tym się
zapomni i wymarzę), a nie one ciebie!
Zdrowy rozsądek wziął
urlop do odwołania, drżąc się ile sił w imaginowanych płucach; "- Na pohybel skurwysynom!”
Chwiejnym krokiem podniosłem się z ziemi i pędem wbiegłem w środek walki. I
nawet nie zauważyłem, kiedy trzymałem na rękach białego wilka.
- Spieprzamy!- krzyknąłem ochoczo dając nura w krzaki.
~ Wasz skruszony Lucjusz
Oh my penne!
Od ostatniego wpisu minął dość długi okres czasu, co teoretycznie powinnam wynagrodzić wam w postaci super wpisu, a daje wam to okropieństwo. Nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia, zawiodłam! Wybaczcie i tu obiecuje, że kolejny wpis będzie lepszy( bo będzie Nisy :D ).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz