Słonko świeciło sobie wysoko na bezchmurnym niebie, pociotek
Orkanu Ksawery robił mini burdel w okolicy miotając tą wszawicą znaną pod nazwą
śnieg, we wszystkie strony sprawiając, że wyglądam jak bałwan, a nawet niczym Jack
Frost z takiego filmu o pewnym bałwanie. W sumie prawie wszystko by się
zgadzało. Zmarłem, wyglądam jak bałwan tylko…. GDZIE JESTEŚ MÓJ SYNU!
- Rwa mać…- zakląłem, gdy w pewnym momencie gdy cała
hałastra wron okupująca bezlistne drzewa, zaczęła się niemiłosiernie wydzierać,
zagłuszając przy tym moje jakże inteligentne i życiowe przemyślenia.- Zamknąć
się, cholerne! Ja tu rozmyślam nad sensem mojego życia!- zbiłem w kulkę sporą
ilość śniegu i następnie wykonałem zamaszysty rzut. Kulka poszybowała gdzieś
między gałęzie, a stado czarnuchów wzbiło się jeszcze z okropniejszym
skrzekiem, zasłaniając całe niebo.
W tedy coś rażącego i
błyszczącego zaatakowało moje oczy. Zdradziecki flesz pozbawił mnie orientacji
w terenie, że aż z wrażenia zatańczyłem w powietrzu piruet i przypieprzyłem
tyłkiem o glebę.
- Przepraszam! Nie chciałem pana wystraszyć!- tym, który
postanowił mnie oślepić, okazał się jakiś młodociany rudy chłystek. Podbiegł do
mnie wyciągając dłoń, by pomóc mi stać. Z szyj zwisał mu bezwiednie narzędzie
tortur, które od razu przykuło mój wzrok. Nie był to zwykły aparat, których w
naszych czasach pełno tylko taki wczesno powojenny. Wielki o zabójczym fleszu
robiący czarno-białe zdjęcia, które „wypluwa” kilka minut po zrobieniu fotki.
- N-nie no… Spoko.- wybąkałem po chwili.- Można wiedzieć
dlaczego, zajumałeś dziadkowi tą starą lustrzankę? Nie stać cię na zwykłą, czy
co? Nawet na taką z tego Chińskiego na rogu?
- Nie! Po prostu stare aparaty mają to coś w sobie i robią
niepowtarzalne zdjęcia. Zaraz się przekonasz!- aparat po chwili zawarczał i
„wypluł” kartonik. Chłopak pochwycił to
w dwa palce i podstawił pod słońce, pokazując mi.- Dziwne…- mruknął.
Rzeczywiście dziwne.
Na zdjęciu było drzewo, były wrony, wszystko to co powinno być było, jednak nie
było mnie. Tylko w miejscu gdzie teoretycznie powinienem stać, obraz jakby się
rozmazał.
No kutfa... Lu mordo
nieokrzesana przypomnij sobie co mówiła Nisa o fotogeniczności wampirów. No
właśnie! Nie mogą ich złapać aparaty ani kamery!
- No wiesz.- zacząłem.- Może się uchyliłem akurat gdy
robiłeś zdjęcie?
- Nie, raczej nie..- chłopak jeszcze coś tam gadał jednak ja
byłem za bardzo zajęty spieprzaniem by cokolwiek wychwycić z tego bełkotu.
Z siłą moich
tenisówek, pędziłem, a raczej ślizgałem się w ulicznym labiryncie. Oł jee...
Nie ma jak popylać w szmateksowych butach po śniegu, bo się jest biednym
wieśniakiem bez rodziny i to na utrzymaniu kobiety. Wstydź się Lu! Wstydź! By
tak...
Jeb!
Nagle coś miękkiego
spadło na mnie, a książki, które osobnik niósł poleciały we wszystkie strony.
Cofam. To miękkie
‘coś’ wcale nie jest już takie miękkie, gdyż kości owego czegoś niechybnie
zmiażdżyło moje wnętrzności. .
- Jak łazisz?- warkną nieznajomy.- Chwila... Lucjusz?!
To co postanowiło
mnie zgnieść okazało się Gabrielem.
- Phe phraham.- wyplułem, a wraz z tym wątrobę i śledzionę.- Phczy zhehciałaeś zdech ze
mnhniee!?
- A tak. Wybacz.- chłopaczyna zrozumiał co zamierzałem
wypluć i miłosiernie zszedł z mojego poturbowanego cielska.- Gdzie ci się tak
śpieszy?
- Ahahape!- odskoczyłem z gleby, mrucząc coś pod nosem.-
Jogging! Tak, jogging! Wiesz trza ciało ćwiczyć, utrzymać kondychę czy coś...-
zaśmiałem się głupkowato, próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
- Chyba ci to coś nie idzie, bo zipiesz jakby cie pedofil
gonił.- zauważył złośliwie.
- Na jednego przed chwilą wpadłem..
- Mówiłeś coś!?
- Nie, nie skądże! Coś ci szemra pod sufitem.- a teraz pokaz
uzębienia. Zaraz w niego zarobisz i posypią się perły na posadzkę.- Widzę, że
lubisz czytać?- zerknąłem na porozrzucane książki, pomagając je zebrać do kupy.
- Jak się pracuje w bibliotece, to chyba przydało się,
wiedzieć co komu wypożyczasz?- stwierdził.- Te książki, akurat zdążyłem
przeczytać i teraz z powrotem zabieram je do biblioteki. Jeśli będziesz coś
chciał zawsze mogę ci wypożyczyć. Wieczność to bardzo długi okres, a książki
pomogą zając chodź odrobinę tego czasu.
- Na razie odpuszczę sobie czytanie książek.- uśmiechnąłem
się słabo, podając zebrane książki Gabrielowi.- A teraz fantastykę mam na co
dzień, komedia i dramat włącznie, nie wspominając już o kryminale.-
automatycznie pomacałem palcami po skroni, głupkowato chichocząc.
- Trafne określenie.- odparł.- Czy zastanawiałeś się kto i
dlaczego sprawił, że jesteś... "tym"?
- "Tym"? Nie... Znaczy jestem ciekawy dlaczego,
tylko problem jest w tym, że nie mam bladego pojęcia od czego zacząć.
- Konia szukaj w stajni, psa w budzie, księdza w kościele, a
broń...
- Co? Po kij mi koń czy ksiądz!? Psa już jednego mam.-
zbulwersowałem się, ilustrując go wzrokiem. A mówią, że ja pieprze od rzeczy!
- Chodziło mi o to, że policja odnalazła broń z, której do
ciebie strzelano!- warknął, poprawiając opadające okulary.- Może jak
zdobędziesz ta broń to jakoś trafisz na mordercę!
Dzyń! Dzyń! Lampeczka
zamigotała mi wesoło, rozjaśniając mój umysł.- Genialne!- trysnąłem szczęściem,
grubości cegiełki Owsiaka. – Dzięki!
- Lu…. Nie mów mi, że chcesz teraz tam iść?- białowłosy
zatrzymał mnie w półkroku.- Naprawdę chcesz tam iść!- Gabriel zaliczył kolejny
pseudozgon, gdy wesoło pokiwałem głową na tak. – I jak ty sobie to wyobrażasz?
Wejdziesz tam, powiesz z tym twoim charakterystycznym głupkowatym uśmiechem- od
mojego holiwodzkiego smila proszę się odwalić!- że przyszedłem po akta SWOJEGO zgonu?
- Nooo… tego… i tamtego…- cudem nie spaliłem rekordowej
cegły, a elokwencja pokazała mi fucka. Gdzież moja sławna kwiecistość wymowy?
Gdzież kulturalne „azaliż”, którego znaczenia nie znam, ale brzmi tak
dystyngowanie?
- No właśnie. Tamtego.- Gabriel uniósł brew w geście
lekkiego zdziwka.- To trzeba zrobić w nocy. Gdy na komisariacie nie będzie się kręciło
multum ludzi.- stwierdził.- Spotkamy się koło pierwszej przy śmietnikach
niedaleko komisariatu.
- Pomożesz mi?- omal nie kicnąłem z radości, szczerząc protezę
jak rozumny inaczej. Jednak szczęśliwy.
- Tak. Szczerze mówiąc gdy tylko patrzę na te twoje
nieporadność życiową od razu mam ochotę pomagać biednym kotkom i pieskom…
Jak kazał, tak zrobiłem.
Około pierwszej w nocy, cudem zwlokłem się z wyra( Nisa twierdzi, że wampiry
nie muszą, aż tyle spać. Jednak ja wiem swoje i koniec) i według instrukcji
Gabriela znalazłem się w umówionym miejscu, czekając teraz na niego i
podziwiając moje zniszczone i całkowicie mokre buty. Pewnie jakbym jeszcze żył
to moje palce nadawałyby się tylko do amputacji, a buty do kosza.
O Jezu… Jaką by mi
matka urządziła awanturę! I to nie z powodu mojego uszczerbku na zdrowiu tylko,
że zniszczyłem buty! Ona tam się nigdy młodszym synem nie interesowała! Zawsze
był Damianek! „Damianek to…” „ Damianek tamto…” Aż mi się nie dobrze robi na
samo wspomnienie! Jeszcze pożałujecie! Nie liczcie na żadną forsę na wasz pogrzeb!
Niech się cudowny „Damianek” wszystkim zajmie!
Aż coś we mnie
zagotowało i zaczęło kipieć. Nawet zęby z powrotem zaczęły mnie świerzbić.
FU! Gdzie! Rodziny
pić nie będziesz, bo się jeszcze debilizmem zarazisz!
- Samotny wilk na
pokaz? Niespełnione marzenia? Sflaczała maska skrywająca dziecko Douna?
Przeżyty zawód? Czy może słoności sadystyczne i przekonanie o wyższości masła
nad margaryną?- usłyszałem beznamiętny
głos.
Miażdżyca żył nadeszła za szybko, a cukier podskoczył mi do
trzystu. Zakręciłem piruet i z pełną gracją wyjebałem się na śmietnik.
O murek opierał się nonszalancko
Gabriel, bawiąc się puklem podzwaniających kluczy.
– Matka ci nie mówiła, że trzeba chrząknąć żeby zaanonsować
swoją obecność?! – Wyzipałem wściekle. Śmieci poprzyklejały mi się do płaszcza,
włosy pewnie wyglądały tak, jakby pierdolnął w nie piorun, nie wspominając
tego, że byłem mokry jakbym dopiero spod prysznica wyszedł.
- Nie drzyj się.- zarechotał złośliwie, rzucając mi kluczę. -Wejdziesz
tylnymi drzwiami. Akta spraw trzymają w piwnicy. Na komisariacie są trzy….
Teraz już dwie osoby….
- Co zrobiłeś z tym trzecim?
- Eee… Nic mu nie będzie.- machnął ręką.- Główka tylko
trochę go poboli…- odparł z takim przesłodzonym akcentem, ze chyba nabyłem się
cukrzycy.- Idź już i uważaj na siebie. Jak cie złapą to po tobie nie będę sprzątać.
- Nie idziesz ze mną?
- Nie. Wiesz miło było i w ogóle ale włamanie na komisariat…
Źle by to w papierach wyglądało.
- A wypicie funkcjonariusza na służbie…?- mruknąłem i powlokłem się na tyły budynku.
Dzięki kluczom otworzyłem drzwi na tyłach i wemknąłem się do budynku. Znalazłem się gdzieś w jakimś ciemnym korytarzu, gdzie jedynym źródłem światła była fluorescencyjna tabliczka, która świeciła się podłym zielonym kolorem, nadając taki kripi efekt. Tylko czekać jak z pokoju obok wypełznie parada zombie...
Popędziłem schodami na dół, otworzyłem kolejne drzwi i wpadłem do olbrzymiego pomieszczenia, w których ustawiono kilka szeregów szarych szafek z multum szuflad.
Jestem na miejscu. To na pewno ale ta ilość! Przesiedzę tu wieczność i nic nie znajdę!
Podszedłem to rzędu szafek, które zostały oznaczone jako "Aktualne" i wzrokiem natrafiłem ta datę przed trzech miesięcy. Bingo! Głupi to ma szczęście!
Odsunąłem długą szufladę pełną teczek pośród, których natrafiłem na to co szukałem.
W środku pełno papierów, pistolet staranie zapakowany w folię i moje zdjęcie, gdzie uroczo zabarwiłem trawkę na czerwono. Zaraz rzygnę...
- Ktoś tu jest?!- moje serce zatańczyło tango i na chwilę z powrotem zaczęło bić. W drzwiach z latarką stał jakiś chuderlak w stroju służbowym. Lekko się trząsł.
Nie zastanawiając się schowałem się gdzieś w kącie.
- Hallo! Jest tam ktoś!
Nie ma. Nikogo. WCALE! Zdawało ci się!
- Pokaż się! Bo...
Popędziłem schodami na dół, otworzyłem kolejne drzwi i wpadłem do olbrzymiego pomieszczenia, w których ustawiono kilka szeregów szarych szafek z multum szuflad.
Jestem na miejscu. To na pewno ale ta ilość! Przesiedzę tu wieczność i nic nie znajdę!
Podszedłem to rzędu szafek, które zostały oznaczone jako "Aktualne" i wzrokiem natrafiłem ta datę przed trzech miesięcy. Bingo! Głupi to ma szczęście!
Odsunąłem długą szufladę pełną teczek pośród, których natrafiłem na to co szukałem.
W środku pełno papierów, pistolet staranie zapakowany w folię i moje zdjęcie, gdzie uroczo zabarwiłem trawkę na czerwono. Zaraz rzygnę...
- Ktoś tu jest?!- moje serce zatańczyło tango i na chwilę z powrotem zaczęło bić. W drzwiach z latarką stał jakiś chuderlak w stroju służbowym. Lekko się trząsł.
Nie zastanawiając się schowałem się gdzieś w kącie.
- Hallo! Jest tam ktoś!
Nie ma. Nikogo. WCALE! Zdawało ci się!
- Pokaż się! Bo...
Masz drewnianą giwerę i nie zawahasz się jej użyć?
Chłopak ruszył w głąb pomieszczenia.
- Miałem wrażenie, ze ktoś tu jest...
To się leczy. Długo i kosztownie.
Khm. Bym coś powiedział, ale nie powiem, bo obawiam się, że
mógłbym skończyć jako ektoplazma na suficie. A potem bym leniwie skapywał. Kap.
Kap. Kap.
Więc tylko litościwie, po woli, po cichutku wycofałem się z piwnicy.
Gdy byłem już przy drzwiach do archiwum, mały szatanek podsunął mi podły pomysł. No, no chuju, jakiś ty niemiły!
Z buta przywaliłem w drzwi tak, że te zatrzasnęły się, zamykając biedaczka w środku.
BYE, BYE SAYONARA!
~Lucjusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz