niedziela, 22 grudnia 2013

~Sprzątanie~

   Kulturalnie trzasnęłam drzwiami, aż obruszyły się zawiasy i udałam, że niedosłyszałam ostatnich słów tej pijawki. Mógłby ruszyć swoje martwe dupsko i sam iść coś na mieście ukraść. Nie jestem chamem, ale równie dobrze mogłabym go wywalić za próg. Zrobiłam już swoje, to niech sam sobie chłopaczyna radzi. Z drugiej strony za dobre serce mam...
- Cóż za skromność... - mruknęłam pod nosem sama do siebie, wzdychając ciężko. Przystanęłam na chwilę, bardziej opatulając się szalikiem. Coś czułam, że dzisiaj mróz nie odpuści. W kościach to czułam, że trzeba będzie grzejniki odkręcić na fula. Podniosłam wzrok na zachmurzone niebo, z którego zaczęły spadać małe, białe śnieżynki. Jedna z nich w napływie euforii usiadła na moim nosie, gdzie od razu stopniała bidulka. Ja niestety jako wilk mam wyższą temperaturę ciała, niż zwykły człowiek. Pewnie na tej pijawie ta śnieżynka trzymałaby się aż do wiosny, gdzie dopiero stopiłoby ją słońce.
        Spojrzałam się ukradkiem na stadko rozchichotanych małolatów, które latały od budynku do budynku i łapały na łapy małe płatki śniegu. Pokręciłam z politowaniem głową, uśmiechając się delikatnie. Nagle moje wilcze "ja" zachciało najwidoczniej pokicać trochę z wesołą gromadką od Pana Kleksa... Albo pokicać za niemi i pobawić się w berka. Kto wie?
        Wydając parę groszy nabyłam dla siebie jakiś energetyk dla orzeźwienia umysłu, po czym podążyłam szarymi uliczkami przed siebie. Pytanie: Gdzie tu można szukać pracy? Popatrzmy. Mogę stać w pończoszkach pod ładnym, różowym budynkiem, lub zamiatać rynek. To ani to jakoś mnie nie pociąga. Nadęłam buzię, marszcząc w zamyśleniu czoło. Rozdziewiczyłam puszkę z napojem i upiłam łyk. Moja głowa zaczęła kręcić się we wszystkie strony, szukając ładnych ulotek z napisem "szukam pracownika". Jak na moje "szczęście", taki traf to o wiele za dużo. No ludzie, ale ja przecież nie chcę tak wiele. Poza tym, jeszcze trzeba zakupy zrobić, aby to z głodu nie umrzeć i nie pomrzeć. Albo jak już zakupy, to większe zapasu na rok. Święta idą. Suprise. Jak to fajnie.
- Hm? - nagle zatrzymałam się przy jednym ze sklepów, gdzie dają to wszystko przysłowiowo "za darmo". Wzruszyłam ramionami, mówiąc czemu nie, po czym przekroczyłam próg budynku. Na powitanie poczułam powiew przyjemnego, ciepłego powietrza i niemiłe wrzaski rozbieganych człowieków. Parsknęłam cicho, unosząc wysoko obie brwi.
- Będzie ciężko... - westchnęłam, pomijając już nabywanie zbędnego koszyka i ruszyłam w głąb pomieszczenia. Dużo lampeczek, świeczuszek, bombeczek i  innych świątecznych duperelków. Jak to fajnie dostawać oczopląsu od samego patrzenia na rozmigotane lampki. Dożywotni pobyt u okulisty gwarantowany za darmo.
        Nagle zatrzymałam się przy pewnej bardzo atrakcyjnej rzeczy. Od razu na mojej twarzy zagościł chytry uśmieszek, a w oczach pojawiły się dwie niebezpieczne iskierki.
- Sztuczne, wampirze zęby... - przeczytałam na głos, powstrzymując się przed wybuchem śmiechu. Bez chwili namysłu zgarnęłam przedmiot w łapy i popędziłam z nim do kasy.
        Po chwili zapłaciłam za nowo nabyte ząbki i uchachana do granic możliwości, wyszłam ze sklepu. Mój niecny plan co zrobię z ząbkami już świtał mi w głowie. Zaśmiałam się szyderczo pod nosem, chowając prezent do torby. No ale trzeba do świąt z tym niestety poczekać.
        Stanęłam na chodniku, który przykrywała już gruba warstwa śniegu, po czym zagłębiłam się we własnych myślach. Co teraz robić? Gdzie iść? To jedyne pytania, które teraz mi się nasuwały. Kompletnie nie miałam pomysłu jak zdobyć pracę. Gdy tak o tym jednak pomyśleć, przecież mogę rzucić człowiecze życie i iść żyć do lasu jako wilk. To by było o wiele łatwiejsze. Tak niczym się nie przejmować. No, ale co to by była wtedy za frajda? Żadna. Nagle poczułam jak mój but natrafia na coś płaskiego. Zdziwiona odsunęłam nogę i podniosłam prostokątny, czarny notatnik.
- A cóż to? - przekartkowałam szybko przedmiot i po chwili stwierdziłam, że należy on najpewniej do jakiegoś ludzika piszącego teksty piosenek. Odwróciłam notatnik na drugą stronę, gdzie czarnym długopisem wypisane było: "Miracle Starley". Najpewniej właścicielka zguby. Chwila... Ja skądś kojarzę to nazwisko. Miracle... Starley... Czy ona przypadkiem nie śpiewała w tym klubie o bardzo osobliwej nazwie "Me Gusta" ? Pewnie tak. Trzeba to biedaczynie odnieść, bo się pewnie teraz zamartwia.
         Z nową misją do spełnienia i dobrym o dziwo humorem, ruszyłam w kierunku dobrze znanego mi klubu. Często bywałam tam słuchać jak piosenkarki produkują się na scenie. Wtedy sprawiało mi to przyjemność i pomagało zapomnieć o problemach, których ostatnimi czasy miałam dość sporo.
        Zwiesiłam lekko głowę, kolejny raz tego dnia otwierając notatnik. Wiem, że nieładnie czytać tak cudze bazgroły, jednak jeśliby wyliczyć wszystkie moje "zUe rzeczy", które zrobiłam, wylądowałabym już w piekle.
- Niezłe... najwidoczniej tego nie zdążyła dokończyć - mruknęłam, śledząc literki na białej kartce. Po chwili sama nie będąc tego świadoma, zaczęłam nucić nowo zaczętą piosenkę. Wkręcona na maksa w układanie melodii, nagle poczułam jak wpadam na coś z impetem. Notatnik, który do tej pory trzymałam w ręce wypadł mi i z cichym szumem kartek uderzył w śnieg spoczywający na chodniku.
- Matko! Przepraszam! - wypaliłam szybko, wymachując rękami i starając się usprawiedliwić jednocześnie. Szybko pochyliłam się i zgarnęłam z ziemi poniewieraną rzecz.
- Spokojnie, dziewczyno! Nic się nie stało - usłyszałam roześmiany głos. Podniosłam głowę, spoglądając na ów potrąconą postać. Była nią wysoka dziewczyna o długich, czarnych włosach spiętych w niedbały warkocz, z którego zdążyło już uciec parę kosmyków. Miała dość specyficzne oczy. Jedno było w kolorze morza, a drugie złote. Poza niezwykłymi oczami, posiadała też zapierającą dech w piersiach kolekcję kolczyków. Po dwa w uszach, jeden w nosie, jeden w języku i dwa w brwi.
- Pani, to... - zaczęłam, jednak nieznajoma szybko mnie wyprzedziła.
- O! Mój notatnik, jak zajebiście się składa, bo właśnie go zgubiłam! Dzięki skarbie, jesteś wielka - uśmiechnęła się, odbierając ode mnie swoją własność. - Poza tym, nie mów do mnie "pani", czuję się staro. Po prostu Miracle, lub Mira. A ty, ktoś za odludek?
- Em... - zawiesiłam się na samym początku, nie wiedząc co powiedzieć. Pewnie spowodowane to było samym faktem, że ta dziewczyna "wyrosła" mi spod ziemi dosłownie. - Z-znaczy ja jestem Nisa.
- Nisa! Siemasz, skarbie! Jeszcze raz wielkie dzięki za znalezienie zguby - poklepała mnie po ramieniu - wow! Włosy farbowane, czy natural? Oczy też? - zaczęła okrążać mnie ze wszystkich stron.
- Naturalne... Jakoś tak wyszło, że mnie matka natura takim czymś obdarzyła...
- Heh, nieźle, nieźle. Stąd jesteś?
- Raczej tak... Wyszłam na poszukiwanie roboty, ale w gruncie rzeczy kupiłam sztuczną, wampirzą szczękę...
- Serio?! Kto taki wampir?
- Mój... - zacięłam się na chwilę, szukając dobrego określenia - kumpel/znajomy/lokator/przypadkowy gość/kolega... Sama nie wiem, jak to do końca ująć - podrapałam się po głowie.
- Haha! Okej, o nic więcej nie pytam. Mówisz, że roboty szukasz? A głosem nie straszysz?
- Czy ja wiem? Jeszcze nikt nie umarł.
- No to załatwione! Właśnie szukamy takiego wariata, co by tu chciał się prezentować, a ty proszę, ty nam się trafiasz! Okej, ale dosyć gadania. Trzeba zobaczyć, jakie ty masz skarbie możliwości. Wchodzisz w to? Tam przeżyjesz prawdziwe piekło...
- Piekło, to ja wciągam nosem! - powiedziałam z zaciętym wyrazem twarzy. Miracle roześmiała się tylko i wpuściła mnie do klubu od zaplecza przed którym (uwaga) stałyśmy cały czas.
        Na samym początku do mojego nosa dotarł drażniący odór papierosów i alkoholu, potem dopiero dość ostrych i drogich perfum. Całe pomieszczenie było zadymione i udekorowane sporą ilością kwiatków (wtf?). Pewnie tutaj do występu szykowały się "wschodzące gwiazdy".
- Ej, Mira! Coś ty tu przyprowadziła? - odezwała się siedząca tuż obok dużej palmy dziewczyna. Miała mega długie, białe włosy i trochę przydługą grzywkę na czoło, która  zakrywała kocie, złote oczy. Ubrana była w białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci, przypominającą sukienkę. Na to nałożona czarna, krótka kamizelka z fioletowym krawatem i długie, czarne kozaki.
- To nasza nowa fumfela! Roze, bądź miła chociaż ten jedyny raz, luz?
- Jasne, jasne... Tak w ogóle o co ty mnie oskarżasz! Ja zawsze jestem miła!
- Jasne, do momentu, w którym zabraknie ci fajek.
- Argh! Pieprz się! - warknęła w stronę Miry, po czym tanecznym krokiem podeszła do mnie i objęła ramieniem. - Kochaana! Mam na imię Rozalie. Możesz mi mówić jednak Roze!
- Nisa - przedstawiłam się - ale możesz mi mówić... Nisa?
- Ha! Patrzcie jaka zabawna! No dobra, dość gadania. Jest jeszcze do przedstawienia jedna z naszych "fumfel". Poznaj proszę Violette - wskazała na dziewczynę siedzącą w kącie pomieszczenia. Miała krótkie, fioletowe włosy i ciemno - zielone oczy. Jej wyraz twarzy wyrażał smutek, a oczy wpatrywały się tępo w jeden punkt.
- Nie martw się Violcia jest po prostu nieśmiała - odezwała się znienacka Mira i podchodząc do Violetty poszarpała ją za policzek. - Ale prawda, że jest słodka? ♥ A jaki ma głos!
- Pewnie się polubicie - stwierdziła Rozalie - ale faktem! My jeszcze nie słyszeliśmy twego jakże zapewne barwnego głosu. Pokażesz go nam?
- Pewnie - uśmiechnęłam się, w głowie przypominając sobie tekst znanej piosenki, aby po chwili go zanucić.


                                                                       ~♥~


Na dźwięk toksycznie słodkiego "hellou", aż krew w żyłach mi się cofnęła z powrotem do serca. Zlustrowałam jednak swoim "krytycznym" spojrzeniem postać siedzącą w fotelu, po czym plując jadem syknęłam:
- Czego tu...
- Oh! Ja tylko wpadłem do kolegi na herbatkę, prawda Lu?
- No pewnie! - przytaknął mu czarnowłosy z uśmiechem na paszczy. Westchnęłam ciężko, odkładając zakupy w kuchni.
- Mogłeś przynajmniej powiedzieć, że będziesz miał gości... i posprzątać - spiorunowałam go wzrokiem. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Lu z pewnością już by nie żył. Chłopak zachłysnął się herbatą, po czym odkładając kubek wymienił ze swoim kolegą porozumiewawcze spojrzenia. Obaj prawie niewidocznie kiwnęli głowami.
- Ekhem... ja się będę już zbierał - okularnik uśmiechnął się szeroko i żegnając się opuścił cichaczem pomieszczenie. Lucjusz westchnął głęboko i z rękami w kieszeniach usiadł sobie na blacie.
- Usiądź na lampie jeszcze może... - mruknęłam, wypakowując zakupy z toreb.
- Za wysoko - stwierdził z głupkowatym uśmiechem nie zwracając uwagi na sarkazm - mleko kupiłaś?
- Taaa.... a tak na marginesie to po co ci mleko?
- Do picia? - wzruszył ramionami - a tak na serio ciasteczka będę robił.
- Ty? - parsknęłam śmiechem. Czarnowłosy prychnął pod nosem, puszczając teatralnego focha i odrzucając grzywkę na bok.
- Jeszcze zobaczysz, że to będą najlepsiejsze ciasteczka, jakie jadłaś!
- O ile ich prędzej nie spalisz... - mruknęłam pod nosem z podłym uśmieszkiem.
- A ta się znowu znęca nade mną! - prychnął pod nosem odrzucając grzywkę na bok.Westchnęłam ciężko, wznosząc oczy ku niebu.
- Okej: ty piecz sobie te swoje ciasteczka, a ja muszę się zająć sprzątaniem.
- Sprzątaniem? Przecież czysto jest!
- Zamówić ci wizytę u okulisty? - warknęłam, przejeżdżając palcem po drewnianym blacie i przy okazji zbierając metr kurzu. - To właśnie jest twoja czystość...
- Przecież nie będziemy mieć gości, więc nie wiem czego ty chcesz - wzruszył ramionami, wkładając foremki wypełnione ciastem do piekarnika.
- No nie, ale idą święta. Jeśli chcesz siedzieć w domu wypełnionym kurzostwem, to twoja sprawa... w sumie przecież ty w każdej chwili możesz się wynieść... - na moją twarz wpłynął szatański uśmieszek.
- Nie no! Peace and Love! ja ci pomogę!
- Nie! Znaczy...ekhem... nie, dziękuję, poradzę sobie. Boję się, że zrobisz sobie coś miotłą, albo zatniesz palec o chusteczkę.
- Pff... A co, martwisz się?
- Spieprzaj robić te ciastka!
- No robią się same! Mam je jeszcze dmuchać, czy jak!?
- To stój tu i patrz jak się pieką! - warknęłam, wychodząc z kuchni. Przewróciłam teatralnie oczami, wzdychając głęboko. Podeszłam do radia, włączając jakąś stację z muzyczką. Od razu do moich uszu dotarły dźwięki świątecznej piosenki. Uśmiechnęłam się lekko, kołysząc na boki i łapiąc w ręce miotłę. Teraz tylko weź to wszystko ogarnij...
        Po jakimś czasie zamiatania dotarły do mnie głośne wołania z kuchni:
- Ej! Futrzaku! Chcesz ciasteczko?
- Jeśli tylko nie zatrute... - mruknęłam cicho pod nosem, przeskakując przez graty porozwalane na podłodze, aby w końcu znaleźć się w kuchni. Lu z wielkim wyszczerzem na paszczy podstawił mi pod nos tacę z czekoladowymi ciasteczkami. Spojrzałam się niepewnie, biorąc jedno i próbując.
-... Niezłe - powiedziałam po chwili, pochłaniając całe.
- Ha! Fuck Yea! Udało się! - zawył. Pokręciłam z politowaniem głową, przez chwilę się nad czymś zastanawiając.
- A teraz.... Wypieprzaj na miasto! - obdarowałam go kopniakiem dzięki któremu wyleciał za drzwi.
- CO?! ZA CO?!
- Idź, rozerwij się! Nie będziesz mi przynajmniej przeszkadzał jak będę sprzątać... kup coś przy okazji do domu.
- Pff... Znęcanie się nad zwierzętami... Istne znęcanie się!...


~Nisa~

1 komentarz:

  1. Bardzo fajne opowiadanie. Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów ;p Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń