niedziela, 22 grudnia 2013

Problematyczny Problem jest Problematyczny. O tym co nie chciałem, a zrobiłem!

- Nooo khurwaa!- Zachrypiałem profesjonalnie, wykrzykując swoją ostatnią dolę do poduszki. Czułem się, no czułem się.... Kurwa! Właśnie o to chodzi, że nie czułem się! W ustach miałem taką suchote, że nabyłem się wrażenia, że nażarłem się żwiru z kuweta kota, którego nie posiadałem. Wszystkie mięśnie darły się wniebogłosy, że one więcej nie pociągną, a na dodatek zaraz rzygnę na kilometr.- Whody..!
- O matko. Jęczysz jak stara baba.- Nisa stałą nade mną jak kat nad dobrą duszą w dłoni dzierżąc szklanice z wodą. Uśmiechała się, wielce zadowolona z siebie i z tego co uczyniła ze mną. Mamusiu, ona się ze mnie nabija!
- Thooo twoja wchina!- Zawyłem jak rozstrojona radio, głośno domagając się mojej upragnionej H2O.
- Nie zwalaj na mnie winny! To ty wysiorbałeś tą łanie, niczym cole z McDonalda!- Białowłosa zlitowała się nade mną i zechciała podać mi szklankę, na którą rzuciłem się jak Amerykanie na promocje w markecie.- To ona ci zaszkodziła z pewnością. A mogłeś człowieka upolować.
- Mogłem!?- W końcu mój głos nie brzmi jak rozstrojona koza.- To ty mnie zaprowadziłaś gdzieś w busz i kazałaś polować. I akurat się pojawiła ten jelonek Bambi. I akurat byłem głodny.- Wybełkotałem do poduszki.- I po drugie ludzi nie pije! Takie mam, kurna niepisane prawo!
- No to cierp na nadkwasotę i wrzody. Cóż ci poradzę, że jest się rasowym przygłupem.- Wzruszyła ramionami, spoglądając na zegarek nad łóżkiem.
- Co ty widzisz w tym zegarku, że ciągle tak się w niego wpatrujesz?- Zainteresowałem się z nieca.- Słyszałaś, że szczęśliwi czasu nie liczą?- Uśmiechnąłem się boleśnie, modląc w duchy by tylko nie rzygnąć na kilometr. Wątpię, żeby na granatowa wykładzina dobrze komponowała się z zielonym.
- Nie.- Prychnęła, potrząsając białą grzywką. W jej oczach czaił się jakiś drapieżny wilczy blask, jak u nieposkromionego dzikiego psa. I takiego ze wścieklizną, który ma ochotę rzucić się na moje gardziołko i rozszarpać niczym pluszowego misia. Aż z wrażenia żołądek zwinął się w ciaśniejszy rulonik. - Po prostu muszę poszukać jakieś pracy, bo jakbyś nie był poinformowany parę dni temu, wywalono mnie, a miliona ukrytego w skarpecie, nie posiadam.- Czy mam wrażenie, że opluła mnie sarkastycznym jadem?!
- Co prawda, to prawda. W lodówce zaczyna brakować jedzenia. Nie sądzisz, że trzeba wyskoczyć do spożywczaka?.- Ziewnąłem, dźwigając się z wyra.
- A ZDYCHAJ TU!- Dziewczyna zapowietrzyła się i wyraziła pobożne życzenie, zawijając ogona i z głośnym hukiem drzwi zniknęła.
- MLEKO KUP!- Krzyknąłem za nią, zawijając się w ciasny kokon z pościeli i odwracając się odwłokiem do świata, wróciłem w objęcia kumpla Morfeusza.


 Jednak spróbuj tu zasnąć jak wnętrzności podrygują ci do rytmu techno, a rozchachana goła Milej Cytrus na kuli od demolki , robi ci rozpierdziel w żołądku. Czemu ja zawsze musze trafić na sąsiada, który ma wiecznie remont!? I to zawsze, zawsze gdy chcesz odpocząć musi wiercić ci dziurę w pokoju, obok twojego! Lub czasami postanawia zaprosić kumpli i zrobić prywatny burdel. Oczywiście zawsze „zapomina” cię zaprosić!
 Chwila, nie jednak nie. To tylko moja głowa.
 W katuszach popełzłem w stronę okna, otwierając je na rozcież. Do pokoju wpadł, ożywczy jesienny wiatr, robiąc mi z fryzury burdel. Oparłem się ciężko o parapet, wychylając przy tym głowę.
- Ja pierdziu..- Jęknąłem, wrzeszcząc mentalne obelgi do żołądka, który postanowił, tak dla odmiany zrobić mini- party do jakieś latino-muzy.- Obiecuje na pierogi mojej starej, że nie tknę żadnego zwierzęcia, bez certyfikatu „Zdrowa żywność”. Westchnąłem smętnie, spoglądając za okolice, rozpościerającą się za oknem. Gdzieś w tle majaczyły się sylwetki bloków, daleko na horyzoncie, skąpany w mgle, pamiętny wszędobylski bur, gdzie wypiłem swoją pierwszą łanie, a tam bardziej na zachód stoi śmietnik, gdzie wylądowałem za sprawą osób trzeci, a tam... Ahrg... Na wspominki się debilu zebrało? Cudnie! Zaraz pawia puszczę, ptak przeleci malowniczo po okolicznych górach, lasach, zaśpiewa swą smętną pieśń by na końcu zesrać się na mój łeb!
 W użalaniu się nad moją dolą, przerwała mi rozchichotana młodzież, która postanowiła rozgrzać się w tej zimny dzień wypijając parę litrów z procentami, tuż przy śmietniku. - Kurna..- Warknąłem, zdzierając zęby o zęby, gdy rozpoznałem mordy pijaków. Wyborową u dołu popijał mój brat, a towarzyszył mu mój dawny, zafajdany kumpel z liceum.
 Robili na dole okropny burdel, a ich okropny chichot z pewnością było słychać po drugiej stronie miasta. Kurna! W żałobie jesteś! Zmarłego brata idź opłakuj, a nie próbuj zajebać całej okolicy swoim śmiechem!
 Miałem straszną ochotę tak na nich splunąć, jednak ci postanowili do tego nie dopuścić i rozeszli się we dwie strony. Oczywiście flaszkę zostawili, debile. SPRZĄTA SIĘ! Rwaaamać..!
 W tym momencie żaróweczka oświetliła mi umysł i nadeszła mnie jakaś chujowa i podłą myśl twórcza. A gdyby tak, pójść za moim kumplem. Powspominać dawne czasy, gdy malboraka pod blokiem paliliśmy! Gdy się mnie w szatni zamykało i palono moje gumofilce!
 W locie chwyciłem z wieszaka moją bluzę i z impetem stada wściekłych wiewiórek pogalopowałem przez klatkę schodową( jak nie wybije tu jedynek, to jestem bogiem) i wybiegłem na zewnątrz.
 W lewo? W prawo?- Rozejrzałem się gwałtownie we wszystkie strony. Po chłopaczynie ani słychu, ani widu. Jednakże w głowie paliłą mi się jakaś kontrolka podpowiadająca, że powinienem iść na lewo. Ha! Więc to nazywa się te super-duper wampirze moce! No, no nie powiem. Przydatne.
  Świńskim truchtem, podrałowałem gdzieś na północ od bloku, wykonałem manewr cofania przy spożywczaku... na migaczu przy monopolowym na lewo i wreszcie zaparkowałem na jednym z osiedli, tuż przed domostwem mego znajomego.
 Uśmiech rozpromienił moją twarz, zatarłem brudne rąsię i z pełną gracją stanąłem przed dębowymi drzwiami. Nacisnąłem w guziczek i rozbrzmiał dupny dzwoneczek.
- Ave! Maria Kryszna ludziom różnej woli!- Zawołałem radośnie, gdy w drzwiach stanął Key. Rozradowany wpakowałem się do pomieszczenia.
- C-co!- Z wrażenia chłopak uciekł na drugi koniec przedpokoju, a jego oczy rozszerzyły się do wielkości płyty kompaktowych. Wskazywał na mnie palcem, majacząc coś niewyraźnie. Jak miło! Stęsknił się i z wzruszenia nie może nic wyksztusić! - T-ty, nie żyjesz!- Wykrztusił na wysokich decybelach.
 A, tak. Wszyscy tylko o tym! Powinni się cieszyć, że prawie żyje, a nie mordę wydzierać jakby ich gwałciciel w ciemnej uliczce zaatakował. Przyznam się, ryj mam niewymowny ale, żeby od razu od pedofili i gwałcicieli, wyzywać?- Tak. Tak. Kopnęło się w kalendarz. Marsz pogrzebowy zagrali, a ksiądz na koniec splunął na trumnę.- Jęknąłem męczeńsko, rozmasują sobie skronie.
 -A-ale, przecież kropnęli cię parę miesięcy temu!- Na tej wysokości to nie nadają nawet gwizdki dla psów.
- Yhm. Jednak tu stoję, prawda? Rozmawiam z tobą.- Uśmiechnąłem się odsłaniając kły.- I chciałbym się trochę dowiedzieć kto i po co mnie zabił.
- AAA! Zostaw mnie Szatanie!- Chłopaczyna postanowił zarządzić odwrót i z piskiem gumofilców chciał ulotnić się do sąsiedniego pokoju, jednak ja z zwinnością kota, przygniotłem go do ziemi. W-f’wista , byłby ze mnie dumny, za ten cudowny skok ponad przeszkodami!
 - Możesz się łaskawie nie wydzierać! Działasz mi na nerwy!- Syknąłem.- Nic ci nie zrobię. Chyba. Znaczy, ja chce się tylko dowiedzieć jak zginąłem.
- Zostaw mnie! Ja nic nie wiem!
- Ja sądzę, że coś wiesz.- Przygniotłem go, jeszcze bardziej do podłogi.
- Nie wiem. Naprawdę! Zaciukali cię trzy miesiące temu! Ponoć to ci z tego gangu, który okupuje stare garaże przy torach! Jednak nie jest to pewne, bo przy broni znalezionej przy tobie, nie było żadnych odcisków!- Wybełkotał z szybkością karabinu maszynowego.
- No, no! Jak chcesz to potrafisz.- Cmoknąłem, ukazując w uśmiechu zęby.- A teraz może taa...- Nagle poczułem okropne dreszcze nawiedzające moją dolną część i pulsujący ból w kroczu.- Khurwa.- Wybełkotałem, podtrzymując łzy. W tym czasie sukinsyn, który przywalił mi z buta w godność, wycofał się na czworak w stronę pokoi.- Zatłukę cię gnoju!- Ryknąłem, dźwigając się na nogi i ruszyłem, zgięty w pół w stronę pokoju do, którego tamten zwiał.- TY!
- AAA!- Key z wrażenia, zatańczył piruet, waląc się w piętę o stołek i przywalając zębami o podłogę przy okazji zwalając na podłogę fikuśny i brzydki jak noc, wazon.- Kurr...- Chłopak zaklną niecenzuralnie, przyciskając zranioną dłoń do piersi, który było złym pomysłem bo czerwona posoka zaczęła lać się jeszcze bardziej.
- No i było uciekać? I widzisz co pokrako sobie zrobiłeś?- Jęknąłem, spoglądając na krew, która powoli zaczęła tworzyć kałużę, która powiększała się i powiększała się. Aż mnie zęby zaczęły świerzbić.
 NIE! NAWET O TYM NIE MYŚL!- Ryknąłem do siebie, odciągając wzrok. Ty se lepiej popatrz na fakturę ściany. Ładna, malowana, bez pleśni. Jednak to tak smakowicie wyglądaa... NIE! Przestań! Nie jesz ludzi! Nie!
 Jednak...
- Co ci?- Key zmartwił się trochę moim dziwnym zachowaniem. Nie... Nic. Tylko mam ochotę cię wyssać jak colę z McDonalda. To nic...!- Dziwnie wyglądasz.- BRAWO SHERLOCKU!
 No i coś we mnie pękło i wolna wola z chuja strzeliła. Jak w jakimś amoku naskoczyłem na nic niewinnego chłopaka, który po prawdzie wyglądał jakby prosiaka zarzynał i dziabnąłem go w szyję. Zęby weszły jak w masło i wziąłem solidny łyk. Po ciele przeszedł mi jakiś dziwny, jednak ciepły i miły prąd.
 O tak, tego właśnie było mi trzeba.... TFU! GDZIE!?
Odczepiłem się od kolegi, odskakując kilka metrów w tył. Key zsunął się nie przytomny na ziemie.
- Zabiłem go!- Krzyknąłem histerycznie, ścierając z mordy krew, co dało niestety odwrotny rezultat od zamierzonego, bo rozmazałem się jeszcze bardziej. - Matko Bosko cóż ty idioto uczynił! Co z zasadą nie tykania ludzi! I masz ci los! Tak! Debilu zabiłeś go!
- Czemu od razu zabiłeś?- Jak nie pisnąłem i nie zakręciłem się w dzikim tańcu, odlatując kilka metrów tył. Na wejściu do pokoju, stał oparty o framugę facet. Uśmiechał się ironicznie, przyglądając mi się złotymi oczami, schowanymi za okularami. Białe przydługie kudły zostały spięte w koński ogon.- Twój obiadek tylko zemdlał. Za parę minut się obudzi.
- K-kim!- Pisnąłem na wysokich rejestrach. To jeden z niebieskich! Na pewno! Bravo, idioto! A mogłeś nie wychodzić z trumny! Mogłeś! A teraz wieczność spędzisz w małej celi z bandą niewyżytych chłopów. Należało ci się!- J- jak!
- Przyjacielu, drzwiami. Drzwiami wszedłem. Taka rada; zawsze zamykaj je na klucz. Kto wie kto mógłby tu wejść. Sąsiedzi, policja, łowcy, a nawet zombie...- Powiedział spokojnie.- Lucjusz, spokojnie, wyglądasz jakbyś miał tu po raz drugi skonać.- Zachichotał złośliwie.- Nazywam się Gabriel i tak jak ty jestem wampirem.- Podszedł do mnie i pomógł mi wstać z podłogi.
- Skąd tyyy....!?- Czy tylko ja, mam wrażenie, że się jąkam?
- Skąd wiem jak się nazywasz? Mam swoje sposoby.- Mina białowłosego, wyrażała wszystko czego się obawiałem. Zaraz cię zakują i zamkną w pokoiku bez klameczek. A nawet nie! Od razu spalą na stosie!- My starsze wampiry posiadamy pewien dary; takie echo telepatyczne. Fajna sprawa. Można takiego młodzika jak ty z kilku kilometrów wyłapać.- Postukał palcami po skroni.- Ciebie nawet łatwo było wyczuć. Buzujesz emocjami, jak dziewica podczas pierwszego razu.- Spojrzał z ukosa na ciało Keya.- Twój pierwszy? No, no… nawet nieźle. Tylko następnym razem powstrzymaj się trochę, za dużo krwi mu wypiłeś.
- Pierwszy? Echo? Tele… Co! Kim pan, do cholery jest!
- Przedstawiłem się; Gabriel. I tak się do mnie zwracaj.- Uchachał ryja.- W sumie jesteśmy rodzina! Ty wampir, ja wampir! Tak więc pozwól, że dam ci parę przydatnych rad dotyczących BHP, spożywania posiłków żywych.- Objął mnie ramieniem i powód do przedpokoju, gdzie stało zwierciadło.
- Widzisz?- Spojrzałem i zamarłem. W tafli odbijała się moja sylwetka, cała upaprana w szkarłatnej posoce. Policzek, usta, szyja, kawałek dekoltu, a poniżej sporo wymazanych we krwi, kawałków ubrania.
- Co…
- Krew. A konkretnie jego krew. Jesteś ubabrany jakbyś wyskoczył z rzeźni miejskiej. Za daleko w tym stanie nie zajdziesz! Pierwszy patrol cię zwinie!- Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej pudełko chusteczek.- Idź do kuchni i się ogarnij, ja tu poczekam.  
- Poczekasz?
- A jak?!- Oburzył się.- Dupe ci uratowałem! W podzięce oczekuje herbaty! Wpieprzam się do twojej chaty!

Popełzłem do kuchni ogarnąłem się i wróciłem do przedpokoju, gdzie czekał na mnie białowłosy.
- Ujdzie.- Ocenił na oko.- Jednak…- Zdjął czarny płaszcz i rzucił mi go.- Zapnij się, bo jeszcze ktoś zobaczy zacieki na bluzie i będzie nie wesoło.  A teraz chodź.
- A co z nim?- Wskazałem na Keya, który leżał tam gdzie go pozostawiłem ( bo komu się by chciało go gdzieś indzie przeciągnąć?).
- A nic. Neurotoksyna, która wprowadzamy podczas ugryzienia sprawia, że ofiara traci pamięć, więc twój kolega nawet nie będzie pamiętał, że go ugryzłeś!
- Neuro… CO!?- Przeraziłem się nieco.
- Taka łagodna trucizna. Nic mu nie będzie!- Warknął.- A teraz chodź, bo jeszcze się obudzi i będzie nieprzyjemnie!
  Złapał mnie za chabety i pociągnął do wyjścia. Już po kilku minutach spaceru, byliśmy z powrotem w moim/ naszym domu. Przekręciłem kluczyk i weszliśmy do mieszkania.
- Halo?- Upewniłem się, że w domu nie ma Nisy. Nie uśmiecha mi się tłumaczenie jej dlaczego wprowadzam na mieszkanie nieznajomych.
- Masz współlokatora?- Zapytał, rozsiadając się w fotelu, a ja poszedłem w stronę kuchni by zrobić herbatę.
- Tak. Przygarnęła mnie, w dniu gdy wypełzłem z grobu.- Odpowiedziałem, stawiając czajnik na gaz.
- Ona?- Uśmiechnął się, rozglądając po pomieszczeniu.- Wilkołak?
- Tak. Skąd wiedziałeś?
- Cuchnie tu psem.- Odpowiedział.- Dziwne. Mówisz, że przygarnął cię wilkołak? Ten gatunek zawsze ma do nas wampirów jakieś uprzedzenia. I to ze wzajemnością. Znaczy się ja nie, ale inny tak. Ja jestem tolerancyjnym człowiekiem! Znaczy się, oprócz Niemców. Nie cierpię tego narodu!
- Dlaczego?- Wróciłem do pokoju niosąc parującą herbatę.
- Na froncie Nad Sommą, trafił mnie taki jeden z odłamkowego! I teraz mam taki uraz.- Pociągnął łyk z filiżanki.
- To było ponad sto lat temu..!
- A dokładnie 97.- Sprostował.- I 97 lat wampiryzmu. Jak ten czas szybko leci. Aż łezka w oku się kręci na wspomnienie pierwszej ofiary! Była to młoda Niemka, brzydka jak noc ale za to jaka satysfakcja, gdy taką ostatniej krwi pozbawiłeś!
- Pierwsze co wypiłem to była jakaś nieświeża sarna, po której miałem jakieś nie przyjemności żołądkowe.- Uśmiechnąłem się słabo.
- Nie dziwę się!- Warknął.- Skąd padłeś na taki pomysł!
- Nie ja, tylko Nisa!
- Nisa? To ten wilkołak! Jak nic zrobił z ciebie durnia! W Ameryce, żyją tacy Coolenowie. Zasrani rzeźnicy! – Burknął.- Wampiry sadyści! Wysysają nie ludzi, a niewinne zwierzątka! Szczeniaczki, kotki, jagniątka, sarenki… A że krew zwierzęca ma kiepską kaloryczność to mordują tych sarenek po kilka tygodniowo! A jak wymordują cały las, zmieniają stan, przenoszą się gdzieś indziej i działają tak do całkowitego wyginięcia w rejonie zwierzyny.
 Aż się z wrażenia wzdrygnąłem. Ja po jednym odpadłem, a oni potrafią cały las wyssać!
- A najgorszy z nich jest Edward.- Ciągnął dalej.- To on to wymyślił. I na domiar złego nazwał to wegetarianizmem! Cholerny debil! Chłopaczyna ma na oko osiemnaście lat i z tymi włoskami na żelu wygląda jak przedmiot westchnień amerykańskich dziewuch! No i na dodatek idiota. Od paru-set lat bez przerwy chodzi do szkoły. Zmieniając ją od czasu do czasu.  Pochodził do matury chyba z tysiąc razy. I co? Nigdy nie zdał! Przygłup..- Warknął, biorąc kolejny łyk herbaty.- I na to jego rodzeństwo…. Szkoda gadać. Ich ulubioną zabawą jest dziurawienie innych wampirów piłeczkami… Tak, piłeczkami! Takimi od bejsbolu! Wyobraź sobie, że stoisz na górskiej łące, rozkoszując się pięknym widokiem, a tu nagle… Znam takiego, który oberwał, że na wylot przeszło!
 W pewnym momencie zabrzmiał dźwięk zamka i do mieszkania weszła Nisa.- Jesteeem?
- Hello!- Odpowiedział Gabriel z przesłodzonym sykiem.  

 ~Lucjusz


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz