Moje powieki brutalnie zaatakowały promienie słoneczne. To oznaczało jedno: nastał ranek. Czas, w którym muszę znów zjednoczyć się z ludźmi. Warknęłam cicho z irytacją i otworzyłam lekko ślepia. Zwiesiłam łeb ku ziemi, chcąc uchronić się przed natarczywym słońcem. Przeciągnęłam się leniwie, otrzepując futro z mgły, która na nim osiadła. Odetchnęłam głęboko porannym, świeżym powietrzem po raz pierwszy od dłuższego czasu spoglądając na błękitne niebo. Nie fascynowało mnie tak bardzo, jak niebo nocą. Jednak muszę przyznać, że czasami chciałabym być taką chmurką na niebie, która nie musi przejmować się niczym.
Chcąc szybko przerwać ponure myśli, które zaczęły nachodzić mnie z rana, poderwałam się gwałtownie do biegu. W końcu musiałam jakoś wrócić z powrotem do miasta. Czasu nie miałam zbyt dużo. Na moje oko była godzina siódma. Pozostała mi jeszcze godzina do rozpoczęcia mojej zmiany. Jeśli się spóźnię, zagwarantuje sobie opierdziel od szefa i wypierdziel na chodnik w trybie natychmiastowym. Sama nie wiedziałam już czego chcę. Sam fakt bycia bezrobotnym nie leży mi głęboko w sercu. Wisi mi to, czy mnie wyleją, czy nie. Po prostu trzeba jakoś opłacić czynsz za mieszkanie. Pieniądze nie rosną na drzewach. Ja dowiedziałam się o tym dość późno. Nagle jak na cholerę przypomniał mi się wczorajszy incydent z dwoma bezdomnymi.
"Taa... Jestem... psem..." - Przemknęło mi przez myśl. Szybko jednak powróciłam do rzeczywistości, gdy ujrzałam przed sobą dwa oślepiające światła pędzące na mnie z dużą prędkością. Odwróciłam gwałtownie łeb, przez chwilę mierząc się wzrokiem z kierowcą auta. Moje oczy rozszerzyły się i zastygły w wyrazie przerażenia. Jedyne co zdołałam jeszcze usłyszeć, to głuchy pisk opon, który przepełnił moją głowę. Poczułam ból w lewym boku i przeturlałam się parę metrów dalej po twardym podłożu. Serce tłukło mi się w klatce, jakby zaraz miało wyskoczyć, ładnie pomachać i uciec. Oddychałam ciężko, a obraz zlewał mi się przed oczami.
- Ty debilu! Psa zabiłeś! - Usłyszałam paniczny krzyk jednego z ludzi.
- Sam napatoczył mi się pod koła! Kurwa! Trzeba go zakopać! - Dodał drugi. Stukot butów odbił się od betonu i powędrował w moją stronę. Gdy dwunóg zbliżył się dostatecznie blisko, gwałtownie zerwałam się z ziemi. Instynktownie obnażyłam kły i zjeżyłam sierść. Choć widziałam podwójnie, mogłam stwierdzić, że zaskoczyła ich moja reakcja. Na tyle, że cofnęli się machinalnie w tył o parę kroków.
- Pacz! To żyje!
- Nie gadaj! Przecież nieźle go kropnąłem! - Jeden z nich zaśmiał się płaczliwie. Zachwiałam się lekko, jednak zdołałam utrzymać równowagę. Spięłam mięśnie i mimo bólu w kościach wykonałam długi skok, lądując w krzakach. Odbiegłam jeszcze trochę dalej, po czym zmieniłam się w człowieka. Zmęczona oparłam się o drzewo, osuwając na ziemię. Serce nadal łomotało mi w klacie, a oddech nie mógł się uspokoić.
- Chryste.. Życie mi całe przed oczami przeleciało! - Złapałam się za głowę, po raz pierwszy od dłuższego czasu wykazując większą odrobiną emocji. Nagle jak z bicza strzelił, olśniło mnie.
- Praca! - Wrzasnęłam, gwałtownie wstając z ziemi. Pech by chciał, że ponownie bym pocałowała ziemię, gdyby nie to, że złapałam się gałęzi. Super, jeszcze mi tego brakowało, że noga nie sprawna. Westchnęłam zrezygnowana, wznosząc oczy ku niebu. Miałam tylko cichą nadzieję, że i tym razem szybko się zagoi jak i reszta ran.
Wciągnęłam do płuc tyle tlenu ile tylko się dało i ruszyłam przed siebie, utykając nieco. Wprawdzie można by powiedzieć, że znajdowałam się już w centrum. Teraz tylko musiałam wyjść z parku i skręcić w prawo, a potem w lewo. Bułka z masełkiem. Szkoda tylko, że nie można szybciej. Czy tylko ja mam takiego życiowego pecha? No whyyy!
Po dłuższej chwili stanęłam przed drzwiami budynku mojej pracy. Żwawym krokiem weszłam do środka i rozejrzałam się badawczo. W moją stronę już szybkim krokiem szedł Pan Jonson. Po jego minie nie mogłam wywróżyć nic dobrego...
- Panie Jonson ja przepraszam, to był wypadek... - Zaczęłam się gorączkowo tłumaczyć. Mężczyzna uniósł jednak rękę w geście, abym się uciszyła. Zamilkłam w połowie zdania, wpatrując się w jego twarz.
- Nisa... Wiesz, że ceniłem cię jako pracownicę. Właśnie - ceniłem. Nie mogę jednak pozwolić, abyś dalej tu pracowała. Wybacz. Chciałbym cię tu zostawić, jednak jak sama widzisz to nie jest praca dla ciebie. Może po prostu nie lubisz pracować z dziećmi? Albo ta praca nie jest ci pisana?
- Ja... - Chciałam coś powiedzieć, jednak uznałam, że tłumaczenie nic tu nie da. Zamilkłam więc, wzdychając głęboko. - Dziękuję za wszystko... - Dodałam, odwracając się na pięcie i powoli kierując do wyjścia. Kątem oka dostrzegłam Caty, która teraz świetnie radziła sobie na moim stanowisku. Przez chwilę ogarnęła mnie złość, która po chwili zmieniła się w smutek i zazdrość. W gruncie rzeczy jednak opuściłam pomieszczenie, zamykając za sobą cicho drzwi.
Stanęłam na chodniku, tuż przed budynkiem. Tym razem nie chciało mi się patrzeć w niebo. Wolałam obserwować chodnik. Był taki seksowny. A może i nie? Poprawiłam czapkę, ponownie zakładając ją na głowę. Znowu jednak te niesforne dwa kosmyki wydostały się na światło dzienne. W tej zbyt przydługiej bluzie, czarnym getrach i trampkach wyglądałam jak menel.
Westchnęłam ciężko, ruszając przed siebie. Znowu kalectwo dało o sobie znać. Włożyłam ręce do kieszeni, zwieszając głowę. Teraz to na pewno wyglądałam jak menel, nie ma opcji.
Po chwili poczułam jak coś z dużą siłą wpada na mnie. Tracąc równowagę ponownie spotkałam się z ziemią. Serio?
- Jak łazisz! - Warknął osobnik stojący nade mną. Nie podnosiłam głowy, nie patrząc na niego. Wywnioskowałam jednak szybko, że ma niemałe kłopoty. Jak? Taki wilczy zmysł... Nie myliłam się. Po chwili usłyszałam strzały i nawoływania. Czym on sobie tak nagrabił? Zgwałcił matkę, córkę, brata? Nie wstając z ziemi, popchnęłam go w bok. Chłopak rozkojarzony wleciał prosto w krzaki.
- Gdzie on jest?!- Nadbiegłszy mężczyzna rozejrzał się gorączkowo. Czułam, że... nie był sam. Tak. Jedna kobieta i jeszcze jeden chłopak. Pewnie jego brat.
- Może jego się spytamy? - Powiedziała płaczliwie kobieta, wskazując na mnie.
- Gdzie tam! Pacz, to jakiś menel, mamo... - Dodał swoje trzy grosze chłopak. Menel? Wypraszam sobie... Jeśli już, to menelka idioto.
-... Pobiegł tam. - Odezwałam się cicho, wskazując gestem ręki za siebie. Zainteresowani moją nagłą zmianą i chęcią powiedzenia czegokolwiek, spojrzeli się na mnie. Nie minęła chwila, a już ich nie było. No paanie. Współczuję chłopakowi... O ile go w ogóle znajdą.
Dopiero teraz podniosłam głowę, spoglądając przed siebie. Z małymi trudnościami zgramoliłam się z ziemi i otrzepałam ubranie z kurzu. Wcześniej biała bluza stała się teraz bardziej szara. Tak samo i czapka. Cóż poradzić..
- Em... Dzień dobry panu... - Odezwał się niepewnie uciekinier, wychodząc z krzaków.
- Pani, jeśli coś. - Poprawiłam go bez cienia złości. Zauważyłam kątem oka jak chłopak wzdrygnął się lekko.
- A no przepraszam... Dzięki za uratowanie dupy. - Dodał. Kiwnęłam nieznacznie głową, ruszając przed siebie. Nagle jednak jakby mnie olśniło, a coś nakazało stanąć. Spojrzałam się pierwszy raz na twarz ów delikwenta. Jakoś tak... Mi kogoś przypominał...
- Jak ci na imię? - Spytałam. Tak w normalniej sytuacji nie spytałabym go o to. On jednak cholernie bardzo przypominał podobiznę tego chłystka, które trzy miechy temu zaciukali. W sumie by się zgadzało: czarne pół długie włosy, niebieskie oczy, dość... bardzo blada cera.
- Lucjusz. Ale można też mówić w skrócie Lu. A ty?
- To nieistotne... - Ucięłam krótko i dokuśtykałam do gablotki z gazetami. Przez chwilę szukałam wzrokiem tej jedynej, po czym sięgnęłam po nią i podałam chłopakowi. Lucjusz śledził uporczywie wzrokiem litery, aby następnie wybuchnąć głośnym śmiechem. Patrzyłam na niego dziwnie spokojnie i czekałam, aż się uspokoi.
- Haha! Dobre! Ja nie żyję niby! Pffhaha! - Otarł łzę z kącika oka.
- Nie byłabym tego taka pewna, że żyjesz. Piszę ci tu dokładnie, że zostałeś zamordowany przez jakiś gang, a potem pochowany na cmentarzu przy Rollercrift. - Wytłumaczyłam grzecznie. Czarnowłosy wpatrywał się we mnie przez dobre pół minuty. W tym czasie wyraz jego twarzy zdążył zmienić się już z dobre parę razy. Zakończyło się jednak na wyrazie przerażenia.
- Co tu się do cholery... dzieje!? - Wrzasnął.
- Nie wiem... Jeśli jesteś bystry, to sam do tego dojdź... - Wzruszyłam ramionami. Lucjusz wlepił we mnie gały, które mówiły same za siebie: "Że ja kurwa mać i tak nic nie rozumiem". Spuściłam lekko głowę, przygryzając dolną wargę. Zamknęłam na chwilę oczy, wypuszczając głośno powietrze. Po chwili spojrzałam się na niego ponownie:
- Choć... - Gestem ręki nakazałam mu iść za mną. Chłopak kiwnął głową szczęśliwy. Nie chciałam, aby obserwowały nas tłumy gapiów, więc weszłam w głąb parku. Tam przynajmniej mogłam być pewna, że nikt się nie zapuszcza i mogę mu spokojnie opowiedzieć co i jak. Choć sama nie wiedziałam, jak mam zacząć.
- Posłuchaj uważnie... Zapewne nie orientujesz się, kim teraz jesteś?
- Niezbyt... - Przyznał. Westchnęłam głęboko.
- Nie zainteresowały cię zbyt długie kły? Blada cera? Nadnaturalne moce? Jesteś wampirem...
- .... Czego się najadłaś? - Zadrwił.
- Niczego. - Mruknęłam. - Po prostu chcę ci powiedzieć, że nie jesteś już człowiekiem. Stałeś się wampirem poprzez przymus zemsty na tych, który cię zabili. Nie słyszałeś o legendzie? Słowianie wierzyli, że wampirem można się stać tylko jeśli popełniło się samobójstwo, lub zmarły ma niewyrównane rachunki w świecie żywych. To drugie tyczy się ciebie. Musisz znaleźć swoich oprawców i.. kulturalnie ich zabić. - Dokończyłam.
- Ch-chyba sobie kpisz... I niby jak ja mam to zrobić!?
- Masz swoje super-uber-duper moce, więc ich użyj. Na mnie już pora. Powiedziałam ci wszystko, co miałam. - Powiedziałam, znikając szybko w zaroślach.
- Czekaj! - Próbował mnie zatrzymać, jednak nie udało mu się to. Chciałam znaleźć się jak najdalej stąd.
~♦~
Stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania, pusto wpatrując się w klucze. A może źle zrobiłam, zostawiając go tak? Może powinnam mu pomóc. Tylko z jakiej racji, skoro nienawidzę ludzi...
Przeklęłam siebie w myślach i dzierżąc w dłoni parasol, żwawym krokiem ruszyłam przed siebie.
Jak przewidywałam, zaczęło lać. Niebo dzisiaj nie szczędzi łez. Jakby chciało wypłakać cały smutek z tego świata. I dobrze, niech płacze. Tylko ja potem mam całe mokre futro przez te słone łzy.
Już z oddali ujrzałam dziś poznaną dopiero sylwetkę. Jak ostatni margines społeczeństwa siedział na krawężniku, podziwiając piękną kałuże. Westchnęłam głęboko, podchodząc bliżej do chłopaka. Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył mojej obecności. Wyciągnęłam rękę przed siebie, zawieszając parasol nad jego głową. Dopiero gdy zorientował się, że na jego głowę nic nie kapie, przeniósł na mnie swój wzrok.
- Choć, bo zmokniesz. - Wyprzedziłam go.
- Mówiłaś, że nie będziesz mi pomagać. - Uniósł tekko brew.
- A mam się rozmyślić? - Dodałam. Chłopak migiem podniósł swój tyłek z ziemi, podążając za mną.
Przekreciłam klucz w drzwiach, wpuszczając go do środka, a sama wchodząc za nim. Ogarnął nas półmrok. Jedyne światło dawała latarnia na ulicy, która wpuszczała przez okno swój pomarańczowy blask. Pstryknęłam włącznik światła, oświetlając mieszkanie. Nie było ono zbyt bogate. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka. I tak nie bywałam tu często.
- Twój pokój jest obok. Rozgość się. W lodówce może coś jeszcze znajdziesz. - Dodałam, wchodząc do swojego pokoju.
- Okej, dzięki. Ale zapomniał bym... Jak ty masz w końcu na imię?
-... Nisa. - Mruknęłam pod nosem, zamykając drzwi. Przyznam się, nie byłam rozmowna. Nie chciałam ingerować się zbytnio w ludzkie życie. Pomogę mu i się kulturalnie ulotnie, jakby mnie tu nigdy nie było.
Zdjęłam czapkę i bluzę, którą rzuciłam na podłogę. Zostając w samym podkoszulku i spodenkach rwalnęłam się na łóżko. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Szybko zasnęłam.
~Nisa~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz