Obudziłem się w tak podłym nastroju, że już same promienie
słoneczne, które bezczelnie świeciły mi prosto w lewy ślip, zbudziły we mnie
instynkty mordercy i własnego wewnętrznego Hannibala Lectera. Przez całą noc
śniły mi się jakieś koszmary z ojcem z dubeltówką i matką uzbrojoną w wodę
święconą, goniącą mnie przez miasto, a
na dodatek ktoś nazwał mnie wampirem. Nagroda dla najgłupszy sen ever wędruje
dooo....
Odwróciłem się
odwłokiem w stronę ściany i coś okropnego z impetem buldożera zmiażdżyło mi
serce, doprowadzając je następnie do podrygiwania w rytmie macareny. Nie, nie
leżałem na moim łóżku, w moim własny ciasny pokoju i nie obśliniałem mojej
poduszki, tylko czyjąś.
Z wrażenia zakręciłem
się w dzikim tańcu z prześcieradłem by następnie namiętnie pocałować podłogę. I
właśnie wtedy spadło na mnie jakoś wyjątkowo chujowe oświecenie. To wszystko
nie przyśniło mi się, a wydarzyło się naprawdę! I przed chwilą bezczelnie
obśliniłeś poduszkę należącą do Nisy, która niczym prawdziwy Caritas zebrała z
ulicy i dała ci dach nad głową.
Schowałem poduszkę
pod prześcieradło układając je jakoś tak, dla niepoznaki. Poprawiłem koszulę,
która jako, że w niej spałem wygląda "weź wyjdź i nie wracaj" i
zebrałem z komody gazetę. Przebiegłem wzrokiem po malutkich literkach, które
układały się w reportaż na temat mojego "zabójstwa".
" Śmierć
osiemnastolatka w parku niedaleko centrum", "Brak światków",
"Znaleziono broń, z której napastnik strzelał", " Pocisk przebił
czaszkę na wysokości skroni". Odruchowo pomacałem się po głowie,
spoglądając na upiora, który straszył ze stojącego w kącie lustra i od razu
odskoczyłem zdegustowany. Wyglądałem.... znaczy nie wyglądałem! Blady jakbym się
w mące tarzał, sińce pod oczami i włosy, które zaraz zdobędą własną wolę i z
spiskiem uciekną. Wampir, pomyślałem uśmiechając się głupkowato, czego zaraz
pożałowałem. Natychmiastowo podbiegłem do kawałka szkła, gdzie ponownie
uśmiechnąłem się jak pedofil na widok pięciolatki.- O MATKO!- Pisnąłem jak
gotujący czajnik, automatycznie odlatując w tył na drugi koniec pokoju.
- Kogo gwałcą?!- Do pokoju wparowała Nisa, z dumnie
dzierżoną patelnią w dłoni.
-NIE! PATRZ NA TO!- Znowu wyszczerzyłem zęby, pokazując jej
dwa kły, które musiały mieć trzy centymetry.
- No, co?- Popatrzyła na mnie jak na rozumnego inaczej.-
Zęby. Białe. Ładne. Dbałeś. Mam ci cukieraska w nagrodę dać?
- Wyglądają jak u jakieś bestii!
- Nie drzyj się! Niedosłuchu nie mam i nie chce mieć!- Warknęła.-
A czego się spodziewałeś? U was wampirów to jest najbardziej normalne. Musicie
jakoś krew wysysać, nie?
- Przestań nazywać mnie wampirem! Tym czy jakąś inną
maszkarą nie jestem!- Czy ktoś zechce w końcu ściągnąć mnie z gazu?
- O Bożę daj mi cierpliwość, a siły nie dawaj bo go
zaciukam.- Dziewczyna zaliczyła facepalma.- Może masz jakieś wyparcie
rzeczywistości, ale zrozum czy tego chcesz czy nie, jesteś wampirem! Sam
popatrz; biała cera, ząbki, a za niedługo z pewnością poczujesz głód i rzucisz się
na jakąś niewiastę.
-No właśnie! Widzę się w lustrze! A każdy przecież wie, że
wampiry nie odbijają się w lustrze!- Ha! Biczys... znalazłem argument!
- Hollywoodzkich filmów się naoglądałeś i pierdzielisz od
rzeczy! Wampiry jak każde stworzenie odbija się w lustrzę, jedynie nie widać
ich na nagraniach i zdjęciach.- Poharcowała się po łbie, patelnią.- Tak samo
mit z czosnkiem. Od oberwania śmierdzielem nie umrzesz, najwyżej będziesz nim
cuchnąć. I najważniejsze nie posiadasz cienia.- Wskazała na podłogę pod moimi
nogami, gdzie, rzeczywiście nic nie było.
Odskoczyłem z
spiskiem na łóżko.- To..to..! Jeszcze nic nie znaczy! Masz po prostu słabe oświetlenie!- Załkałem
żałośnie.
- Tak. A to, że jesteś zimny jak dupa Eskimosa też moja
wina.- Prychnęła.
- O co ci chodzi? Cieplutki, milutki jak zawsze.- Potarłem
dłoń o dłoń.
Nisa westchnęła
głęboko, odwróciła się na pięcie, niknąc za framugą by za chwile powrócić do
pokoju i zaatakować mnie wpychając mi coś do buzi.
- Zostaw!- Syknęła, waląc mnie po łapach, gdy chciałem
cholerstwo wyciągnąć.- Termometr. Zaraz się przekonasz.
Po chwili ustrojstwo
zapikało i dane mi było wyciągnąć je, obślinione do granic możliwości.- 17
stopni.- Powiedzieliśmy razem.
- Zepsute.- Stwierdziłem od razu.
- Ja pierdziele.- Dziewczyna po raz kolejny zaliczyła
facepalm.- Jak ci przypieprzę srebrnym krucyfiksem w łeb to od razu pojmiesz!
- Spokojnie! Nie płosz koni!- Uśmiechnąłem się głupkowato.-
Powiedzmy, że jednak jestem tym wampirem i co? Krew będę wysysać?
- No tak.
- Chyba kpisz!
- Oczywiścieee.... Bo to taki wdzięczny temat do żartów!
Wzdrygnąłem się na samą myśl.- Jak mam to zrobić?
- Nie wiem. Nie znam się. Zapracowana jestem.- Spojrzała na
zegar zawieszony nad łóżkiem.- Idę do sklepu jajka się skończyły.- Dziewczyna
zdegustowana mają głupotą nabytą, zawinęła ogon i schyłkiem umknęła. I tak
zostałem sam.
Po paru minutach
spędzonych na oglądaniu moich zębów zacząłem się nudzić. Napadła mnie myśl by
tak odwiedzić znajomych. Wbić im na chatę, trochę pogadać. Ponoć nie
widzieliśmy się trzy miechy!
Samowolnie mój łeb z
powrotem powędrował w stronę lustra. Na sobie ciągle miałem koszule i czarne
eleganckie spodnie.- Wyglądam jakbym zwiał przed ołtarza!- Nie mogę przecież
iść do nich w tym stroju! W sumie ciuchów wziąć nie zdążyłem, bo ojciec z
dubeltówki we mnie celował, a kasy tym bardziej nie mam.
Właśnie! Nie zdążyłem
zabrać ciuchów.- Popatrzyłem na zegarek. Braciak z pewnością jest w szkole,
rodzice w pracy, a babka ma jakieś spotkanie. Nawet nie zauważą, że tam byłem.
Po paru minutach
stałem przed własnym domostwem. Tak jak przypuszczałem, nikogo nie było w domu.
Przebiegłem przez
ulicę. Drzwi były oczywiście zamknięte. Jednak jako babka zawsze gubiła
klucze, zapasowe zawsze leżały tu.- Pogrzebałem w doniczce z jakimiś oklepanymi
kwiatkami. I tak myślałem były tam. I już po chwili byłem w środku.
Fiu, fiu, po mojej
wizycie nad wejściem do każdego z pomieszczeń wisiał drewniany ryż, a w kuchni zawieszone
zostały długie warkocze czosnku. Co za debile.
Pokonałem kilkoma
skokami schody i wparowałem do mojego pokoju, a wtedy moja szczęka przywitała
się z podłogą. Ściany zostały świeżo wytapetowane. Kolekcja plakatów zniknęła.
I nawet szafa świeci pustkami.- Ożeż wy!- ryknąłem. Okradli, porozkradali,
rozkradli jak Hitler meble, cały mój dobytek! Nic nie zostało! Nawet, stara
kanapka za łóżkiem zniknęła!
Wszystko mi oklapło.
I co teraz zrobię?- Poharcowałem się po łbie, przyglądając się fakturze białego
sufitu.
- Żeby kraść z własnego domu.- Westchnąłem i ruszyłem w stronę
drzwi naprzeciw mojego pokoju. Na białym drewnie zostały poprzyklejane jakieś tabliczki
mające na celu odstraszenie każdego, kto wejdzie na piętro. Nacisnąłem na klamkę
i drzwi mozolnie otworzyły się.
- Matko.- Jęknąłem słabo, gdy zobaczyłem wnętrze pokoju.
Tsunami, Czarnobyl i wybuch Etny to było niczym z porównaniem co się tu
wydarzyło. Podłoga światła nie widziała przez dekadę, bo przykrywa ją kilka warstw
brudu, spleśniałych skarpetek, brudu, zużytych majtek, brudu, pogniecionych
kartek, wspominałem już o brudzie? Pod oknem stosik jakiś pism, na biurku
malownicze góry śmieci usypane ze starych podręczników, kartek z bazgrołami,
połamanymi i nagryzionymi szczątkami najprzeróżniejszych długopisów, ołówków i
kredek. Jedynym czystym miejscem była jedna półka, gdzie stały zdjęcia, miśki i
jeszcze jakieś badziewia, które brat dostał od swojej „ukochanej”.- Zaraz
rzygnę.- Stwierdziłem filozoficznie i zagłębiłem się w odmęty wysypiska.
Poczułem się niczym
Indiana Jones, gdy uprawiałem super- hard paurkor nad sflaczałymi portkami, które dzieliły mnie
od szafy. Otworzyłem drzwiczki i zapuściłem żurawia do środka. Na moje
szczęście Damian, raczej układał swoje „czyste” ciuchy.
Chwyciłem czarną
sportową torbę i zacząłem pakować ciuchy; jakąś bluzę, kurtkę, czarne spodnie,
kilka nadający się do użycia bluzek i buty sportowe.- Pożyczam.- Mruknąłem pod
nosem i przeskoczyłem na drugi koniec pokoju i otworzyłem szafkę.- Bingo!- Zawołałem,
uśmiechając się do pięćdziesięciozłotówki, która spoczywała na dnie szafki,
jakby czekając na mnie.-Zabieram zaległe!- Złapałem cudny papierek i jak najszybciej
ulotniłem się z tego miejsca.
Na niebie pojawiły
się różowo- żółte smugi, a jesienne słońce powoli nikło za wysokimi budynkami. Obłowiony
w nowe/stare ciuszki, wracałem z powrotem na mieszkanie. Zadowolony z nie-
życia i z siebie.
Jednak coś nie dawało
mi spokoju. W żołądku pojawiło się ssące uczucie, a zęby zaczęły jakby świerzbić.
Głodny nie byłem, bo przed chwilą jadłem na mieście.
- Ty masz jakieś urojenia z tymi zębami.- W drzwiach
spotkałem Nise, która otwarcie na wejściu skomentowało moje grzebanie przy
zębach.
- Dzień dobry!- Kultura! Matka nie uczyła, że najpierw
trzeba się przywitać!?- Zęby mnie bolą.
-… bry.- Mruknęła pod nosem.- A nie mówiłam. Powoli zaczynasz robić się
głodny.
- Jadłem.- Odparłem.
- Nie o to mi chodzi.- Dziewczyna zaśmiała się pod nosem.- Zaczynasz
czuć żądze. Żądze krwi.
- Żę ćwę? Jak mam się tego cholernego uczucia pozbyć?
- Zapoluj? Poszukaj w lesie jakiegoś jelonka lub wyjdź na
ulice i poszukaj jakąś białogłową, która zechce oddać ci kapkę swojej krwi.- Uśmiechnęła
się podle, ukazując wszystkie zęby.
- Ty się nad mną znęcasz!.- Domagam się równego traktowania
zwierząt!
- Phi… Znęcam. Pomogę ci raz jeszcze, ale jeszcze tylko
raz!- Pogroziła mi palcem przed nosem.
- Tyy…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz