wtorek, 3 grudnia 2013

Indiana Wampir i Ostatnia Para Czystych Skarpetek!

Obudziłem się w tak podłym nastroju, że już same promienie słoneczne, które bezczelnie świeciły mi prosto w lewy ślip, zbudziły we mnie instynkty mordercy i własnego wewnętrznego Hannibala Lectera. Przez całą noc śniły mi się jakieś koszmary z ojcem z dubeltówką i matką uzbrojoną w wodę święconą, goniącą mnie  przez miasto, a na dodatek ktoś nazwał mnie wampirem. Nagroda dla najgłupszy sen ever wędruje dooo....
 Odwróciłem się odwłokiem w stronę ściany i coś okropnego z impetem buldożera zmiażdżyło mi serce, doprowadzając je następnie do podrygiwania w rytmie macareny. Nie, nie leżałem na moim łóżku, w moim własny ciasny pokoju i nie obśliniałem mojej poduszki, tylko czyjąś.
 Z wrażenia zakręciłem się w dzikim tańcu z prześcieradłem by następnie namiętnie pocałować podłogę. I właśnie wtedy spadło na mnie jakoś wyjątkowo chujowe oświecenie. To wszystko nie przyśniło mi się, a wydarzyło się naprawdę! I przed chwilą bezczelnie obśliniłeś poduszkę należącą do Nisy, która niczym prawdziwy Caritas zebrała z ulicy i dała ci dach nad głową.
 Schowałem poduszkę pod prześcieradło układając je jakoś tak, dla niepoznaki. Poprawiłem koszulę, która jako, że w niej spałem wygląda "weź wyjdź i nie wracaj" i zebrałem z komody gazetę. Przebiegłem wzrokiem po malutkich literkach, które układały się w reportaż na temat mojego "zabójstwa".
 " Śmierć osiemnastolatka w parku niedaleko centrum", "Brak światków", "Znaleziono broń, z której napastnik strzelał", " Pocisk przebił czaszkę na wysokości skroni". Odruchowo pomacałem się po głowie, spoglądając na upiora, który straszył ze stojącego w kącie lustra i od razu odskoczyłem zdegustowany. Wyglądałem.... znaczy nie wyglądałem! Blady jakbym się w mące tarzał, sińce pod oczami i włosy, które zaraz zdobędą własną wolę i z spiskiem uciekną. Wampir, pomyślałem uśmiechając się głupkowato, czego zaraz pożałowałem. Natychmiastowo podbiegłem do kawałka szkła, gdzie ponownie uśmiechnąłem się jak pedofil na widok pięciolatki.- O MATKO!- Pisnąłem jak gotujący czajnik, automatycznie odlatując w tył na drugi koniec pokoju.
- Kogo gwałcą?!- Do pokoju wparowała Nisa, z dumnie dzierżoną patelnią w dłoni.
-NIE! PATRZ NA TO!- Znowu wyszczerzyłem zęby, pokazując jej dwa kły, które musiały mieć trzy centymetry.
- No, co?- Popatrzyła na mnie jak na rozumnego inaczej.- Zęby. Białe. Ładne. Dbałeś. Mam ci cukieraska w nagrodę dać?
- Wyglądają jak u jakieś bestii!
- Nie drzyj się! Niedosłuchu nie mam i nie chce mieć!- Warknęła.- A czego się spodziewałeś? U was wampirów to jest najbardziej normalne. Musicie jakoś krew wysysać, nie?
- Przestań nazywać mnie wampirem! Tym czy jakąś inną maszkarą nie jestem!- Czy ktoś zechce w końcu ściągnąć mnie z gazu?
- O Bożę daj mi cierpliwość, a siły nie dawaj bo go zaciukam.- Dziewczyna zaliczyła facepalma.- Może masz jakieś wyparcie rzeczywistości, ale zrozum czy tego chcesz czy nie, jesteś wampirem! Sam popatrz; biała cera, ząbki, a za niedługo z pewnością poczujesz głód i rzucisz się na jakąś niewiastę.
-No właśnie! Widzę się w lustrze! A każdy przecież wie, że wampiry nie odbijają się w lustrze!- Ha! Biczys... znalazłem argument!
- Hollywoodzkich filmów się naoglądałeś i pierdzielisz od rzeczy! Wampiry jak każde stworzenie odbija się w lustrzę, jedynie nie widać ich na nagraniach i zdjęciach.- Poharcowała się po łbie, patelnią.- Tak samo mit z czosnkiem. Od oberwania śmierdzielem nie umrzesz, najwyżej będziesz nim cuchnąć. I najważniejsze nie posiadasz cienia.- Wskazała na podłogę pod moimi nogami, gdzie, rzeczywiście nic nie było.
 Odskoczyłem z spiskiem na łóżko.- To..to..! Jeszcze nic nie znaczy!  Masz po prostu słabe oświetlenie!- Załkałem żałośnie.
- Tak. A to, że jesteś zimny jak dupa Eskimosa też moja wina.- Prychnęła.
- O co ci chodzi? Cieplutki, milutki jak zawsze.- Potarłem dłoń o dłoń.
 Nisa westchnęła głęboko, odwróciła się na pięcie, niknąc za framugą by za chwile powrócić do pokoju i zaatakować mnie wpychając mi coś do buzi.
- Zostaw!- Syknęła, waląc mnie po łapach, gdy chciałem cholerstwo wyciągnąć.- Termometr. Zaraz się przekonasz.
 Po chwili ustrojstwo zapikało i dane mi było wyciągnąć je, obślinione do granic możliwości.- 17 stopni.- Powiedzieliśmy razem.
- Zepsute.- Stwierdziłem od razu.
- Ja pierdziele.- Dziewczyna po raz kolejny zaliczyła facepalm.- Jak ci przypieprzę srebrnym krucyfiksem w łeb to od razu pojmiesz!
- Spokojnie! Nie płosz koni!- Uśmiechnąłem się głupkowato.- Powiedzmy, że jednak jestem tym wampirem i co? Krew będę wysysać?
- No tak.
- Chyba kpisz!
- Oczywiścieee.... Bo to taki wdzięczny temat do żartów!
Wzdrygnąłem się na samą myśl.- Jak mam to zrobić?
- Nie wiem. Nie znam się. Zapracowana jestem.- Spojrzała na zegar zawieszony nad łóżkiem.- Idę do sklepu jajka się skończyły.- Dziewczyna zdegustowana mają głupotą nabytą, zawinęła ogon i schyłkiem umknęła. I tak zostałem sam.

 Po paru minutach spędzonych na oglądaniu moich zębów zacząłem się nudzić. Napadła mnie myśl by tak odwiedzić znajomych. Wbić im na chatę, trochę pogadać. Ponoć nie widzieliśmy się  trzy miechy!
 Samowolnie mój łeb z powrotem powędrował w stronę lustra. Na sobie ciągle miałem koszule i czarne eleganckie spodnie.- Wyglądam jakbym zwiał przed ołtarza!- Nie mogę przecież iść do nich w tym stroju! W sumie ciuchów wziąć nie zdążyłem, bo ojciec z dubeltówki we mnie celował, a kasy tym bardziej nie mam.
 Właśnie! Nie zdążyłem zabrać ciuchów.- Popatrzyłem na zegarek. Braciak z pewnością jest w szkole, rodzice w pracy, a babka ma jakieś spotkanie. Nawet nie zauważą, że tam byłem.
 Po paru minutach stałem przed własnym domostwem. Tak jak przypuszczałem, nikogo nie było w domu.
 Przebiegłem przez ulicę. Drzwi były oczywiście zamknięte. Jednak jako babka zawsze gubiła klucze, zapasowe zawsze leżały tu.- Pogrzebałem w doniczce z jakimiś oklepanymi kwiatkami. I tak myślałem były tam. I już po chwili byłem w środku.
 Fiu, fiu, po mojej wizycie nad wejściem do każdego z pomieszczeń wisiał drewniany ryż, a w kuchni zawieszone zostały długie warkocze czosnku. Co za debile.
 Pokonałem kilkoma skokami schody i wparowałem do mojego pokoju, a wtedy moja szczęka przywitała się z podłogą. Ściany zostały świeżo wytapetowane. Kolekcja plakatów zniknęła. I nawet szafa świeci pustkami.- Ożeż wy!- ryknąłem. Okradli, porozkradali, rozkradli jak Hitler meble, cały mój dobytek! Nic nie zostało! Nawet, stara kanapka za łóżkiem zniknęła!
 Wszystko mi oklapło. I co teraz zrobię?- Poharcowałem się po łbie, przyglądając się fakturze białego sufitu.
- Żeby kraść z własnego domu.- Westchnąłem i ruszyłem w stronę drzwi naprzeciw mojego pokoju. Na białym drewnie zostały poprzyklejane jakieś tabliczki mające na celu odstraszenie każdego, kto wejdzie na piętro. Nacisnąłem na klamkę i drzwi mozolnie otworzyły się.
- Matko.- Jęknąłem słabo, gdy zobaczyłem wnętrze pokoju. Tsunami, Czarnobyl i wybuch Etny to było niczym z porównaniem co się tu wydarzyło. Podłoga światła nie widziała przez dekadę, bo przykrywa ją kilka warstw brudu, spleśniałych skarpetek, brudu, zużytych majtek, brudu, pogniecionych kartek, wspominałem już o brudzie? Pod oknem stosik jakiś pism, na biurku malownicze góry śmieci usypane ze starych podręczników, kartek z bazgrołami, połamanymi i nagryzionymi szczątkami najprzeróżniejszych długopisów, ołówków i kredek. Jedynym czystym miejscem była jedna półka, gdzie stały zdjęcia, miśki i jeszcze jakieś badziewia, które brat dostał od swojej „ukochanej”.- Zaraz rzygnę.- Stwierdziłem filozoficznie i zagłębiłem się w odmęty wysypiska.
 Poczułem się niczym Indiana Jones, gdy uprawiałem super- hard paurkor  nad sflaczałymi portkami, które dzieliły mnie od szafy. Otworzyłem drzwiczki i zapuściłem żurawia do środka. Na moje szczęście Damian, raczej układał swoje „czyste” ciuchy.
 Chwyciłem czarną sportową torbę i zacząłem pakować ciuchy; jakąś bluzę, kurtkę, czarne spodnie, kilka nadający się do użycia bluzek i buty sportowe.- Pożyczam.- Mruknąłem pod nosem i przeskoczyłem na drugi koniec pokoju i otworzyłem szafkę.- Bingo!- Zawołałem, uśmiechając się do pięćdziesięciozłotówki, która spoczywała na dnie szafki, jakby czekając na mnie.-Zabieram zaległe!- Złapałem cudny papierek i jak najszybciej ulotniłem się z tego miejsca.  

 Na niebie pojawiły się różowo- żółte smugi, a jesienne słońce powoli nikło za wysokimi budynkami. Obłowiony w nowe/stare ciuszki, wracałem z powrotem na mieszkanie. Zadowolony z nie- życia i z siebie.
 Jednak coś nie dawało mi spokoju. W żołądku pojawiło się ssące uczucie, a zęby zaczęły jakby świerzbić. Głodny nie byłem, bo przed chwilą jadłem na mieście.
- Ty masz jakieś urojenia z tymi zębami.- W drzwiach spotkałem Nise, która otwarcie na wejściu skomentowało moje grzebanie przy zębach.
- Dzień dobry!- Kultura! Matka nie uczyła, że najpierw trzeba się przywitać!?- Zęby mnie bolą.
-… bry.- Mruknęła pod nosem.-  A nie mówiłam. Powoli zaczynasz robić się głodny.
- Jadłem.- Odparłem.
- Nie o to mi chodzi.- Dziewczyna zaśmiała się pod nosem.- Zaczynasz czuć żądze. Żądze krwi.
- Żę ćwę? Jak mam się tego cholernego uczucia pozbyć?
- Zapoluj? Poszukaj w lesie jakiegoś jelonka lub wyjdź na ulice i poszukaj jakąś białogłową, która zechce oddać ci kapkę swojej krwi.- Uśmiechnęła się podle, ukazując wszystkie zęby.
- Ty się nad mną znęcasz!.- Domagam się równego traktowania zwierząt!
- Phi… Znęcam. Pomogę ci raz jeszcze, ale jeszcze tylko raz!- Pogroziła mi palcem przed nosem.
- Tyy…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz